niedziela, 4 września 2011

"ENGLAND'S TOP 20 SMASH HITS" Vol. 1 & 2 - z czasów mojej szkolnej ławy


"ENGLAND'S TOP 20 SMASH HITS" - Volume 1 & Volume 2 - (PRONIT) - SX 1026 & SX 1027



Te dwie części angielskich przebojów , to był niegdyś istny czad!  Nie mam w swojej kolekcji płyt równie bardziej zniszczonych , jak te.  Ale pochodzą one jeszcze z takich czasów, kiedy to nie umiałem należycie o nie dbać.  Poza tym, trochę różnych rączek przez te wszystkie lata, podotykało tych okładek, a i samych płyt zresztą także. I tu należy się pewne wyjaśnienie, otóż w latach młodości, byłem miłym facetem, który pożyczał płyty. Niestety z biegiem lat, ilość tzw. "przyjaciół", stopniowo zaczęła się kurczyć. Teraz, pozostali przy mnie już tylko ci najprawdziwsi. Nie pamiętam już dokładnie, czy była to szósta czy siódma klasa podstawówki, ale na pewno nie wcześniej i nie później. Miałem na swoim osiedlu księgarnię. Głównie książkowo-szkolną, ale był tam również dość pokaźny dział z płytami. Prawie nikogo nigdy tam nie było, oczywiście poza mną. Wszyscy zainteresowani muzyką udawali się bowiem do centrum miasta, gdyż tylko tam można było ,raz po raz, upolować coś atrakcyjnego. W osiedlowych księgarniach, bądź w ogóle poza centrum miasta, straszyły głównie pożółkłe okładki lub absolutne straszaki, które tylko ładnie stały na półkach, lecz słuchać ich chciał mało kto. Dla przykładu, były to albo jakieś stare edycje z Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, albo kapele podwórkowe, czy wreszcie piosenkarze estradowi, ale z tej nieco niższej półki, bądź zwycięzcy festiwali sopockich czy innych diabelstw z Bułgarii, Rumunii czy braci z ZSRR. Słowem: ohyda! Znaleźć coś fajnego do posłuchania, to była nie lada sztuka. A ja naprawdę ambitnie próbowałem i łowiłem. Czasem były to rzeczy straszne. Jednak ich nie zwracałem, a wręcz przeciwnie, próbowałem uparcie znaleźć choćby jedną ładną piosenkę. Pani sprzedawczyni dzielnie cierpiała i ścierpiała, widząc mnie w swoich progach co kilka dni. Ale dodać muszę, że zawsze przychodziłem z pieniędzmi. Nigdy nie byłem typem upierdliwego klienta, który i tak wie, że nie kupi. I ta pani o tym wiedziała. Moja kolekcja, dopóki nie odkryłem "Wawrzynkowego" świata muzyki, powiększała się o skarby wydawnicze polskich wydawców, głównie z firm "Muza" lub "Pronit". Zresztą monopolistycznych w tamtych latach, aż do momentu poluzowania nieco pasa za sprawą "Solidarności". Oczywiście tamtej "Solidarności", a nie tej dzisiejszej PiS-owskiej. Co chciałbym przekazać ewentualnemu młodemu czytelnikowi.
Pewnego dnia, pani w księgarni, poleciła mi pierwszą część składanki "20 England's top smash hits". Za 65 złotych. A ja kupiłem  ją w ciemno. Następnego dnia poleciałem kupić część drugą. Tak byłem zachwycony zawartością części pierwszej. Ile razy posłuchałem w życiu tych płyt? Nie wiem, ale można to policzyć w dziesiątkach razy. Grały one na okrągło. Miesiącami. A z czasem te moje egzemplarze służyły do imprezowania w Harcówce, balikach szkolnych czy domowych potańcówkach, bo tak to się wówczas nazywało. Już pomijam fakt, że byłem "kimś", bowiem spora liczba tych nagrań była rzeczywiście wówczas na czasie. A mało kto z moich kolegów miał wtedy płyty. To nic, że wszystkie z zawartych na tychże obu płytach utwory, były zgrabnymi podróbkami. Któż się nad tym zastanawiał, któż to wiedział? Skoro nie istniały u nas listy przebojów, nie było płyt oryginałów w żadnym sklepie, nie było kolorowej muzycznej prasy, nie było niczego, poza gierkowskim bełkotem w Dzienniku Telewizyjnym, zjazdami partii ludowej, omawianych na okrągło planowanych i nieplanowanych wizytach Breżniewa w Warszawie, czy z kolei innych ważnych wizyt członków rządu w zakładach pracy, gdzie oczami kamer pokazywano ludowi Polskiemu, jak robotnik obiecuje tyrać w pocie czoła ku chwale socjalistycznej ojczyzny. Prawdę powiedziawszy, za mało miałem wówczas lat, by to wszystko zrozumieć, a poza tym bardziej interesowało mnie, czy w piłkę dołożymy "Szóstej B", bądź czy dzisiaj rzucą do księgarni w centrum miasta, jakieś nowe licencyjne single.
Wracając do tych składanek. Nie wiedziałem wtedy, że te utwory zawarte na nich, ktoś wcześniej już wykonywał. A tym bardziej, że czynił to lepiej. Podobały mi się w tych wersjach i już. A gdy po latach poznałem ich oryginały, byłem czasem w szoku, ale dlatego, że te ich "gorsze" kopie z polskich winyli, wcale nie były takie złe. Były często podobnie zagrane, podobnie opracowane aranżacyjnie, a nawet wokaliści zostali dobrani tak, aby nie odstawać za bardzo od oryginału. Może te swoje brednie wypisuję będąc pod wpływem dawnych emocji, a także ogromnego sentymentu, ale piszę to jak najszczerzej. W dzisiejszych czasach tego typu wydawnictwa w ogóle nie miałyby prawa bytu, jednak w tamtych latach, z uwagi na fonograficzną biedę, były oknem na lepszy świat. Co do repertuaru, były tutaj takie kompozycje, jak choćby: "Hell Raiser" (Sweet), "Tie A Yellow Ribbon" (Dawn), "Hello, Hello I'm Back Again" (Gary Glitter), "Drive-In Saturday" (David Bowie), "No More Mr. Nice Guy" (Alice Cooper), "Broken Down Angel" (Nazareth), "Power To All Our Friends" (Cliff Richard) i wiele innych. W nawiasach podałem oczywiście oryginalnych wykonawców, bowiem na tych dwóch płytach, wydawca (firma Pronit)  nie podał de facto tutaj śpiewających. A tak nieco abstrahując, niezłe wrażenie robią przedmowy,  napisane na rewersach obu okładek, w wykonaniu red.Jacka Bromskiego, który dostał za zadanie od socjalistycznych labeli, by tak pięknie zachęcić do kupna tej artystycznej taniochy, głodnego słuchacza, by ten uwierzył w siłę i moc tego wydawnictwa. Którego i ja stałem się niewolnikiem. Ale i przy okazji właścicielem pięknych wspomnień ze szczenięcych lat.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl