poniedziałek, 31 stycznia 2011

"AUT-TEJKI"

Zapytano mnie, cóż to są te "Aut-tejki", które pojawiają się zawsze na dole, tuż pod rozpiską danej audycji? No tak, to jakby moja wina, bo zdaje się, że nigdy tego nie wyjaśniłem. Jakoś nie było okazji, pytań,... Otóż, te "aut-tejki" to odrzuty z Nawiedzonego Studia, z danego programu, czyli płyty, które planowałem zagrać, ale zabrakło dla nich czasu, w tym konkretnym programie. Wiele z tych tytułów gram w późniejszych programach, lecz niestety nie wszystkie, gdyż np. za tydzień czy dwa , przechodzi mi ochota ,tzn.zmienia się mój nastrój i muzyka powraca na domową półkę z płytami i cierpliwie czeka na kolejną okazję, czy po prostu kolejny kaprys Nawiedzonego. To tak trochę jak z muzykiem, piszącym piosenki na nową płytę. Częstokroć tworzy on 15-20 piosenek, a finalnie na płytę trafia ich 8-10, reszta do szuflady lub w zapomnienie. Po latach jakaś wytwórnia postanawia wydać ten niechciany i niepublikowany materiał i okazuje się, że to rzeczy wspaniałe, a my nie pojmujemy, dlaczego artysta je w swoim czasie odrzucił. Oczywiście, bywają i takie gnioty, że znakomicie rozumiemy podjęcie takiej decyzji. I ,mniej więcej, bardzo podobnie jest w przypadku programów niedzielno-nawiedzonych. Ale uwierzcie mi, że zawsze kiedy o drugiej w nocy pakuję z powrotem płyty do nawiedzonej torby, gryzie mnie sumienie, dlaczego nie zagrałem tego czy tamtego. I choć cztery godziny audycji wydają się być dłużyzną w nieskończoność, to mnie ten czas przelatuje w try miga. Jeszcze dobrze płyt nie rozłożę, ledwie zajawka się skończy, ledwie się przywitam, zapodam dwa, trzy utwory, a tu już 23-cia i pierwsza godzina dobiega końca. W latach 90-tych miałem w tygodniu aż trzy audycje. W nieistniejącym Radio Fan, były to trzy godziny w niedzielę i dwie w środę, no i oczywiście niedzielne Nawiedzone. Przez cały tydzień słuchałem i zapisywałem. Powstawały z tego audycje. Sami oceńcie jakie. Jednak, gdy dochodzi do wspominek, rozmów z Wami, wiem, że warto było je tworzyć. Mając trzy audycje mogłem pozwolić sobie na większą różnorodność, poszerzyć wachlarz muzycznych fascynacji w eterze. Dzisiaj muszę zadowolić się tym co mam. Boli mnie, bo płyt posiadam od cholery i wszystkie je znam, a multum wręcz kocham. Boli mnie, gdy uświadamiam sobie, ileż bzdetnych audycji wiruje w przestworzach, często "tworzonych" przez beznamiętnych prezenterów, uważających się za znawców. Już nie wspomnę, że większość z nich nie zbiera płyt, nie kocha "naprawdę" muzyki, a chce zabłysnąć i bełkocze coś tam pod nosem, nastawiając muzykę najczęściej z laptopa lub wgranych do kompa empetrójek. Ohyda. To nie ma być argument na to, by Masłowski wyżebrał dodatkowy program, absolutnie nie. Wystarczy mi to co mam. Choć szkoda, bo sił mi nie brakuje, entuzjazmu, pomysłów, płyt, itp... Niestety, czasem trzeba swoje emocje i pomysły wrzucić do szuflady z napisem "aut-tejki".