Andrzej z Zielonej Wyspy wczoraj na forum napisał:
"Wreszcie udało mi się skompletować całą dyskografię polskiej grupy Abraxas. Wbrew pozorom wcale nie było to łatwe zadanie, bo o ile ich genialny debiut i płyta koncertowa są do dostania, to aby zdobyć pozostałe dwa albumy (w wersji polsko i anglojęzycznej) musiałem się zdrowo nagimnastykować. Warto było, wczoraj dostałem płytę "99" i z tej okazji słucham dzisiaj Abraxas. Ciekawe jak graliby teraz, gdyby przed laty nie zakończyli działalności? Moim zdaniem był to najciekawszy, nasz rodzimy zespół progresywno - rockowy i nie dam się zakrzyczeć fanom Collage, który moim zdaniem jest tylko progresywny, zaś rockowego pazura nie słyszę w ich muzyce wcale."
Z racji, iż nie jestem zalogowany na forum, pozwoliłem sobie na wklejenie tekstu Szacownego Andrzeja na mój blog i dopisanie czegoś od siebie.
Przede wszystkim gratuluję Andrzejowi zebrania pełnej dyskografii Abraxas. Faktycznie, album "99" nie jest tytułem łatwym do zdobycia, a i zresztą w ogóle płyty Abraxas nie leżą sobie w sklepach ot tak, po prostu. I tu, rzecz jasna, może pojawić się ironiczny uśmiech wszechobecnego złodziejstwa sieciowego, ale o nich już nawet nie mam siły mówić czy pisać. Haft! Wszystkie ich płyty, tak przy okazji, są bardzo dobre. Osobiście najwięcej uczucia żywię do "jedynki". W ogóle do początków Abraxas. Pamiętam ich początki. Pamiętam koncert w Parku Wilsona w klubie, na którym było , ja wiem, może dziesięciu widzów. Panowała tam atmosfera, nawet nie kameralna, lecz bliska domowej. Pamiętam jak Adam Łassa robił długie wprowadzenia do każdego z utworów. Były to ich historie bądź osobiste przemyślenia. Grupa była zaangażowana, jakby grała dla tysiąca widzów. Fajne czasy.
Muzyki Abraxas słuchało się jeszcze lepiej, gdy tak pięknie o niej mówił nieodżałowany Tomek Beksiński. Zresztą po jego śmierci, wielu wykonawców lubianych w naszym kraju, troszkę, a czasem nawet i bardzo, utraciło na swej mocy czy popularności, jak np: Lacrimosa, XIII Stoleti, The Legendary Pink Dots, Closterlkeller, Peter Murphy, Peter Hammill, i wielu innych... , a którzy to tworzą po dziś dzień. Szkoda. Nie ma komu już propagować takiej muzyki. A nawet jeśli, to nikt nie już potrafi tak pięknie o niej mówić. Abraxas do tego grona "artystów zapominanych" także się zalicza. Dlatego, namawiam, by każdy z Was pisał i mówił o takich wykonawcach, czy to na forum Nawiedzonego, czy na spotkaniach z przyjaciółmi, gdy pojawia się temat: muzyka, itd... Oczywiście nic na siłę. Wiem, że każdy z nas posiada większość przyjaciół, znajomych, dla których muzyka niewiele, bądź nic nie znaczy, lecz nie warto się poddawać. W swoim życiu udało mi się kilku kumpli zarazić muzyką, a nawet kupowaniem płyt, dlatego nie załamujcie rąk.
Na sam koniec pozostawiłem sobie Collage. Tutaj się nie zgodzę z moim przedmówcą :-) Grupa Collage czy Abraxas, to niekoniecznie grupy, które w swej art-rockowej twórczości muszą pokazywać przysłowiowe pazury. Takie określenie bardziej pasuje mi do gitarowych wymiataczy i tym podobnych, a od Collage zawsze oczekiwałem subtelności, bajkowości i melodyjności, a w tym grupa była na naszym skromnym podwórku mistrzem. Te dzisiejsze nudziarstwa Mirka Gila, jako Mr.Gil ,czy o zgrozo, mdłe do bólu Believe, to oczywiście i ja chętnie sobie odpuszczam, mówiąc najdelikatniej. Ale Collage !!! Oj nie, będę bronić pełną i nabrzmiałą klatką piersiową. Uważam, że płyta "Moonshine" to najpiękniejsza polska progresywna płyta wszech czasów!!! Oczywiście, blisko do niej debiutom Abraxas czy Exodus. Ale blisko, nie oznacza postawienia ich na najwyższym miejscu podium.
Musiałem sobie ulżyć, choć i tak Szanownego Andrzeja z Green Island uważam za jednego z największych autorytetów spośród dzisiejszych odbiorców muzyki. Przy okazji pozdrawiam serdecznie Jego jak i Wasze Nawiedzoności.