środa, 29 czerwca 2016

OKTA LOGUE - "Diamonds And Despair" - (2016) -





OKTA LOGUE
"Diamonds And Despair"

(VIRGIN)
****




Najpierw ochrzcili się Zaphire Oktalogue, by kilka lat później odrzucić pierwszy trzon nazwy, a drugi podzielić na dwie części. I tak oto powstali Okta Logue. Pochodzą z Niemiec i właśnie wydali trzeci album "Diamonds And Despair". Dla potentata, jakim jest koncern Virgin. Tym bardziej dziwi fakt nieobecności tej płyty na naszych sklepowych półkach. A szkoda, bowiem w ostatnim dłuższym czasie mocno powiało nudą z lubianej przeze mnie krainy alternatywy - aż do teraz.
Tę młodą grupę tworzy troszkę zapatrzonych w odległą przeszłość czwórka dżentelmenów, kiedy to jeszcze młodzi ludzie głosili miłość, pokój, odziewając się barwnie, nawet jeśli tak po prawdzie, tylko kolor różu gwarantował prawdziwy odlot.
Okta Logue przenieśli na współczesny grunt dawne myślenie, zabarwiając je rockiem czasów obecnych. Jest piosenkowo, bywa hipnotyzująco, przestrzennie, z głębokim oddechem, słowem: eklektycznie. Płyta dojrzała i kompozytorsko spójna. Nie przeszkadza mi nawet mało oryginalny śpiewający basista Benno Herz, noszący w sobie nieco wokalnych podobieństw do Alexa Turnera z Arctic Monkeys. Fajni, choć mocno moim zdaniem przereklamowani Brytyjczycy, potrzebują jeszcze dobrej dekady, by wspiąć się na poziom osiągnięć ich młodszych kolegów z Okta Logue.
Warto dodać, iż za zestawem perkusyjnym zasiadł brat Benno Herza, Robert, ale chyba najwięcej do powiedzenia wydaje się mieć psychodeliczno-kwiatkowa gitara Philipa Meloi, który gra z polotem i finezją.
14 kompozycji z "Diamonds...." zdradza sporą dojrzałość muzyków, a i dzięki swoistemu urokowi ci pukają do bram należytej popularności. Choć wcale nie pragnę, by Okta Logue stało się kolejnym zespołem Heinekeno-Openerowym. Wciągniętym w wir masowej festiwalowej maszynki. Po prostu większość natchnionych kompozycji gryzłaby się z atmosferą gigantomanii. To raczej muzyka do przeżywania w czterech ścianach lub klimatycznych klubach. Przy zasłoniętych storach i zmysłowych wizualizacjach. Proszę się o tym przekonać choćby na podstawie 13-minutowego "Summer Days", gdzie gitara Philipa Meloi bywa, że szybuje w klimacie archeo-PinkFloydowskim. To wyjątkowy, niemal progresywny okaz. Resztę już stanowią piosenki. Dłuższe, jak: "Distance", oraz cała artyleria około trzech / pięcio-minutowych.
Najnowsze dzieło Frankfurtczyków porywa i przykuwa uwagę w jednym. Polecam baczniej z udanej całości przyjrzeć się choćby: pełnemu zadumy "Waves", podniosłemu "Heroes Of The Night", bądź finalizującemu całość refleksyjnemu "Take It All" - z jedynie akompaniującą gitarą i delikatnie snującymi się w tle organami. I niech mi tylko ktoś powie, że dzisiaj nie powstają udane i wartościowe płyty.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"