środa, 15 czerwca 2016

odnaleziony Domenic Troiano

Mam do tej płyty pewien sentyment. Choć nie do końca związany z uwielbieniem dla zawartej tam muzyki. Właśnie owa płyta powróciła do mnie po około 37-38 latach. Oczywiście raczej nie ten sam egzemplarz, choć kto wie.... Skąd to można wiedzieć.
Trafiłem na ten album w podstawówce, dokonując jakiejś transakcji, najprawdopodobniej na jednej z Wawrzynkowych giełd. Nie przypadła mi do gustu. Teraz wiem dlaczego, otóż takie granie nie mogło spodobać się 13/14-latkowi, który na co dzień słuchał soczystych melodyjnych piosenek. Co prawda wchodziłem już pomału w świat rocka, ale jeszcze takiego niezbyt pokręconego. Podobali mi się Queen, AC/DC, Led Zeppelin, a przede wszystkim Black Sabbath i Deep Purple, których słuchałem najwięcej na przemian z piosenkami Anny Jantar, Baccary, Pussycat, Drupiego, Boney M. i oczywiście Smokie. Tych ostatnich byłem zagorzałym fanem i na szczęście nie przeszło po dziś dzień. Podobno pierwsza miłość najmocniejsza i nie ulega przedawnieniu. Potwierdzam.
Domenic Troiano "Domenic Troiano", album z 1972 roku. Jeden z dwóch podpisanych imieniem i nazwiskiem. Wówczas nie wiedziałem kim jest ten facet. Nie było internetu, nie dało się kliknąć, by od ręki pozjadać wszystkie rozumy. Jak to możliwe dziś, dzięki czemu znawców nie brakuje. Nie tylko w dziedzinie muzyki. Polityka, futbol, medycyna, nawet literatura piękna. Klik klik w Google i wszystko jest. W drugiej połowie lat 70-tych było się zielonym, gdy się odpowiednio nie przyłożyło. A więc, dołożyło własnej inicjatywy. Zatem młody Andrzejek dokonał wówczas prywatnego
śledztwa i z czasem dowiedział się, że Domenic Troiano, to m.in. muzyk kanadyjskiej grupy The Guess Who. Tej od choćby kapitalnego numeru "American Woman", który w latach późniejszych na metalowy grunt przeniosła szwajcarska grupa Krokus, a w latach mocno późniejszych dobrał się jej do skóry nawet Lenny Kravitz. O Domenicu Troiano uświadomili mnie starsi giełdziarze, którzy zawsze wszystko wiedzieli, no i od których chłonąłem wiedzę. Ich opowieści bywały o wiele barwniejsze od wyprutych jałowych faktów serwowanych przez dyplomowanych dziennikarzy. Tak więc, zanim pozbyłem się mało mnie interesującego Domenica Troiano, to kilka razy jeszcze płytę przesłuchałem, by upewnić się, czy nie robię jednak jakiegoś głupstwa. Pozbyłem się bez żalu wymieniając, choć nie pamiętam już na co. O płycie zapomniałem tak samo jak o pewnej okropnej jazz-funkowej jałowiźnie Jimmy'iego McGriffa - z czerwoną fasolą na okładce. O ile jednak McGriffa kisiłem tygodniami, aż się wreszcie ktoś naciął, o tyle Troiano poszedł w ludzi raz dwa. I minęły blisko cztery dekady, aż... Kupowałem niedawno na Allegro jakąś płytę i spostrzegłem, że u tego samego kontrahenta widnieje w ofercie całkiem ładnie zachowany amerykański egzemplarz opisywanego długograja. Za jedyne dwadzieścia złotych do licytacji. Byłem pewien, że nikt się nie zaczepi i nie przebije. Tak też się stało. Z kosztami przesyłki ten sentymentalny powrót na winylu wyniósł mnie ledwie trzy dychy. To wartość niezbyt wyszukanego obiadu w mało wybornej restauracji.
Nastawiłem dziełko z zainteresowaniem, przy okazji mając nadzieję, że może jakiś fragment przywoła choćby jedno wspomnienie. A wręcz odgarnie zamglone przez lata szyby. Niestety, te zbyt mocno upływem czasu przybrudzone. Pod tym względem szkoda, ale nie szkoda było kupić tej płyty. Choćby po to, by skonfrontować upodobania umysłu młodego człowieka z teraźniejszością. Nie pamiętam oczywiście dokładnie tego, co czułem wówczas, ale myślę, że bardzo się wczuwałem poszukując choćby jednej udanej piosenki.
Nieżyjący już od dekady Domenic Troiano był gitarzystą we wspomnianych The Guess Who, choć współpracował także z innymi wykonawcami. Na debiutanckiej solówce pt. "Domenic Troiano" muzyk poza grą na gitarze, został także głównym wokalistą, a do pomocy najął około tuzina grajków. Ci zagrali na pianinie, organach, saksofonie, trąbce, klarnecie i licho wie czym jeszcze, plus rzecz jasna na rockowej gitarowo-perkusyjnej sekcji. Całość nosiła charakter tylko z lekka rockowy, za to mocno nasączony jazzem, funkiem, soulem, a więc modnym wówczas klubowym brzmieniem. Z tym, że wcale nie takim łatwym i melodyjnym. Powiedziałbym, że na swój sposób nawet trudnym w odbiorze. Okazuje się, że pomimo upływu tylu lat niewiele się zmieniłem. Do teraz nie lubię takiego grania i jeszcze mocniej rozumiem dlaczego się tej płyty w swoim czasie pozbyłem. Tak samo jak podobnie grającej grupy Patto, którą też przez wiele tygodni usilnie próbowałem wpuścić w czyjeś objęcia w ukochanym Wawrzynku, aż się ktoś zlitował.
Dziś Domenica Troiano się nie pozbędę. Niech pozostanie w domowych zbiorach jako kartka z historii i pewien symbol tamtych czasów. Mało tego, całkiem fajnie słucham sobie gitarowego wymiatania w "The Answer", bądź opartej na brzmieniu Hammonda ballady "I Just Lost A Friend".
Jako ciekawostkę dodam, iż drugim producentem albumu, po samym Domenicu Troiano, został niejaki Keith Olsen. Tak tak, to ten sam facet, który w następnej dekadzie 80's zdobył przeogromną popularność i uznanie jako producent oraz inżynier dźwięku. Jego nazwisko spotkać możemy na wielu kapitalnych płytach, choćby takich wykonawców, jak: Europe, Scorpions, Whitesnake, Ozzy'ego Osbourne'a, i wielu innych....






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"