środa, 7 grudnia 2011

MAGNUM - "The Eleventh Hour" - (1983) -

MAGNUM - "The Eleventh Hour" - (oryginalnie JET RECORDS / pierwsza reedycja BELLAPHON) -  *****



Ta płyta kończy pewien etap w twórczości Magnum. Grupa pomału zamyka drzwi art-rockowym brzmieniom, na rzecz bardziej metalowych, które zagoszczą dwa lata później na "On A Storyteller's Night". I przyniosą Magnum popularność międzynarodową, a na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się płyt, grupa dotrze do pozycji 24. Co wcale niech nie oznacza, iż do tego momentu Magnum to jakieś zółtodzioby. "The Eleventh Hour" to ich czwarta studyjna płyta , która ukazała się w maju 1983 roku i dotarła na brytyjskiej liście bestsellerów, do miejsca 38. Nie o lokatę się jednak cała sprawa rozbija, choć ta często pomaga dalszym losom.
Płyta, którą pragnę polecić Waszej pamięci, jest dla mnie szczególna, o czym zresztą już pisałem wczoraj, bowiem była pierwszą płytą kompaktową, którą sobie kupiłem. Ale to przecież wcale nie musi oznaczać od razu jakiegoś arcydzieła. I pewnie, dla większości ludzi zgromadzonych na naszym globie, niewiele ten tytuł znaczy. Ja jednak słuchałem niegdyś jej bez przerwy, tak więc stała mi się bliska jak mało co. Przyznam, że nie od samego początku podobała mi się. W latach 80-tych wolałem nieco inne brzmienie, a także prostsze kompozycje. A tutaj Magnum zaproponowali bardziej wyszukaną odmianę hard rocka, który umiejętnie wkomponowany został w progresywne ramy.  Dynamiczne, zadziorne, ale proste gitarowe szlify, ładnie współgrały z klawiszowymi barwami, a śpiewający Bob Catley, dostojnie śpiewał tym swoim z lekka zabrudzonym głosem, podczas gdy w tamtym czasie metalizujące zespoły zabiegały raczej o rozwrzeszczane gardła. Im silniej, brudniej i niewyraźniej, tym lepiej. Na tym tle Catley prezentował się staroświecko, bowiem śpiewał dostojnie, czytelnie i wyraźnie. Z iście angielsko-dworską elegancją. To o czym piszę, dobitnie pokazują utwory typu: "Vicious Companions" czy "Breakdown". Zresztą "Breakdown", to w ogóle piękna kompozycja. Taka trochę w klimacie starej Anglii, chwilami usymfoniczniona, z prowadzącym fortepianem, o wybuchowym rockowym refrenie, z rozwrzeszczanymi chórkami, które w tamtym czasie chętnie podchwytywały także zespoły metalowe (a raczej pudel metalowe). Z tym, że Magnum dbali dodatkowo o mnóstwo innych szczegółów, tzn. o bogactwo aranżacyjne, a także o wielowątkowość, choć przecież ich utwory nie były dłuższe niż 5 minut. Przepięknym fragmentem tej płyty jest kompozycja "The  Prize", która zaczyna się skromnym akompaniamentem gitary i prowadzącym śpiewem Catleya, a później efektownie dołączają gitary, klawisze, a także chórki. Równie wielkie wrażenie robi "Road To Paradise", która płynie niczym błoga ballada, z funkującą gitarką, a w refrenie uroczo zahacza o folkowo-symfoniczną starą angielskość. Do tego, instrumenty klawiszowe wygrywają swą partię niczym nieźle natężone skrzypce. Fanom starszego Genesis powinien przypaść do gustu instrumentalny podkład w "Young And Precious Souls". Nie jest to jednak subtelna medytacja Gabrielowska, a typowy hard rock, z kilkoma odskoczniami w świat wcześniejszej epoki. Polecam kapitalną partię klawiszy , która daje o sobie znać pod koniec tego wybornego utworu.. Mógłbym tak o każdym utworze, ale najlepiej przekonać się samemu, lecz nie wydając zbytnio pochopnego werdyktu po jednym , bądź drugim przesłuchaniu. Ta płyta broni się po dłuższym z nią obcowaniu. A wiem co piszę, bom na własnej skórze tego doświadczył. Tak więc, polecam także wspomnianą we wczorajszym tekście przepiękną balladę "The Word" (również z fortepianem i chórkami), czy obłędną wręcz na pół balladę "One Night Of Passion", z całą masą efektownych zagrywek, przejść i emocji. Polecam także i pozostałe utwory, o których poprzez zaniki w starych szarych komórkach mózgowych, nie wspomniałem.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepsza płyta Magnum, i nikomu tego nie wciskam. Sam zresztą mój magnumowski top ustawiłbym, co prawda z jej udziałem, ale na nieco niższej lokacie. A to, że kocham tę płytę, to już inna sprawa.
Producentem, a także głównym kompozytorem "The Eleventh Hour", był gitarzysta Tony Clarkin, który zawsze był mózgiem zespołu, i obok Catleya, najważniejszą jego postacią. Ten charakterystyczny wizerunkowo muzyk, zawsze nosił olbrzymi kapelusz , a do tego mięsistą brodę, i nie mniejsze wąsiska. Przez co stał się maskotką zespołową, a także rozpoznawalną postacią w świecie rocka. Przyszedł jednak czas, gdy na początku lat 90-tych, Clarkin zgolił owłosienie, a i kapelusz włożył do szafy. Oznajmił to na okładce do albumu nowo wówczas wydanej płyty "Sleepwalking" (1992), na której autor okładki , namalował pokój, z różnymi gadżetami nawiązującymi do historii grupy. Widać tam także przy lustrze, opuszczony zarost Clarkina, a tuż obok jego twarz w lustrze. Z kolei kapelusz powędrował do lalki na sprężynie, która (On) trzyma dodatkowo flagę amerykańską. Z kolei flaga ta nawiązywała do kompozycji "Only In America" ze wspomnianej "Sleepwalking".

P.S. Oryginalnie "The Eleventh Hour" posiadał inną kolejność nagrań, od tego opisywanego przeze mnie powyżej. A ten właśnie opisany, to mój ideał. Został on wydany w Niemczech , przez wytwórnię Bellaphon w 1988 roku, o numerze katalogowym 288-07-114, a poniżej podaję jego kolejność nagrań:
1. HIT AND RUN
2. ONE NIGHT OF PASSION
3. THE WORD
4. YOUNG AND PRECIOUS SOULS
5. ROAD TO PARADISE
6. THE PRIZE
7. BREAKDOWN
8. THE GREAT DISASTER
9. VICIOUS COMPANIONS
10. SO FAR AWAY

a oto jak być powinno:
1. THE PRIZE
2. BREAKDOWN
3. THE GREAT DISASTER
4. VICIOUS COMPANIONS
5. SO FAR AWAY
6. HIT AND RUN
7. ONE NIGHT OF PASSION
8. THE WORD
9. YOUNG AND PRECIOUS SOULS
10. ROAD TO PARADISE

TONY CLARKIN - gitara
BOB CATLEY - śpiew
WALLY LOWE - gitara basowa
MARK STANWAY - instrumenty klawiszowe
KEX GORIN - perkusja



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl