czwartek, 8 grudnia 2011

KATE BUSH - "50 Words For Snow" - (2011) -

KATE BUSH - "50 Words For Snow" - (FISH PEOPLE) - *1/4



To bardzo powolna, delikatna i nastrojowa muzyka. Pełna ciszy i refleksji zarazem. Niewiele się w niej dzieje. Żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic. Zapewne tak miało być. Spokojnie, bez przepychu i bogactwa aranżacyjnego. Bez zbyt wielu instrumentów i współczesnych dóbr techniki. Taka muzyka na zimę. Jak te 50 słów je określające. Przez kobietę, którą tak wielu z nas bardzo kocha. Dzięki której, każda nowa nuta, ton, fraza, słowo,.. mocno do serc niejednego, dryfuje. Dlatego od kilkunastu dni czynię wszystko, by przynajmniej polubić tę płytę. Ale coś nie potrafię. Ktoś miał dobry gust wybierając do jej promocji najładniejszą, ponad 7-minutową piosenkę "Wild Man". Umieszczoną w samym środku najnowszego dzieła Kate. Jednak nie łatwo do niej tutaj dotrzeć. Ileż to wichrowych wzgórz trzeba pokonać, by się przy niej znaleźć. Ale jakże ślicznie i lekko śpiewa tutaj Kaśka, a i melodia płynne koło zatacza. Tak niewiele trzeba było instrumentów, a jaką osiągnięto pełnię brzmienia. I tylko żal, że nie starczyło weny i sił do dokomponowania jeszcze kilku rzeczy, w takim duchu. Bowiem, zarówno w trzech poprzedzających kompozycjach, jak i trzech późniejszych, niestety wieje nudą niemiłosierną. Nie pomogli nawet tacy muzycy jak: Andy Fairweather Low czy Elton John. Bo nazwiska nie grają, i to jest stara prawda. Teoretycznie atrakcyjnym wydawać się może wokalny duet Kate Bush i Eltona Johna, dopóki się tej bezradnej dłużyzny nie nastawi. Z kolei, Andy Fairweather Low, w ogóle powinien sobie podarować śpiewanie. Wolę już podziwiać dziewczęco śpiewającego synka Kate, Alberta McIntosha, który czysto artykułuje tekst, niczym w kościelnym chórze. Jeśli już pozostać przy takich klimatach, to jeszcze dalej zabrnęli Stefan Roberts i Michael Wood, którzy w "Lake Tahoe", w swych sakralnych zaśpiewach, zbliżyli się do świątyń prawosławia. Miało być 50 słów o śniegu, o jego magii, ale magii zabrakło. Nie wiem, czy Kate Bush jest świadoma niebezpieczeństwa, w którym się znalazła, a które to zmierza do zamarłego i zastygniętego świata bliskiego ostatnim niezrozumiałym dziełom Davida Sylviana czy Marka Hollisa. Gdzie poczucie smaku już dawno straciło swój sens i zaczęło się tworzenie wyimaginowanego obrazu, niestety zrozumiałego już tylko przez samego (samą) siebie. Cenię niezależność Kate Bush, cenię ją jako artystkę, kocham jej głos i niemal wszystko co do tej pory stworzyła, ale nie pokocham bezkrytycznie tak nudnego dzieła jak to, tylko dlatego, że podpisała się pod nim "Kate Bush". Szkoda, bowiem wyobraźnia przed ukazaniem się tej płyty, sugerowała mi, że w śpiewaniu o urokach zimy, śniegu, nikt Kaśce nie będzie w stanie dorównać.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl