wtorek, 19 kwietnia 2011

CETI - Ghost Of The Universe - Behind The Black Curtain - (2011) -

 CETI - "Ghost Of The Universe - Behind The Black Curtain" - (URBIX / EMI) -



Nie mamy zbyt wiele rasowego heavy metalu na naszym podwórku. Myślę o takim metalu z melodią, no i wokalistą, którego wyśpiewywany tekst da się zidentyfikować. Czyli stara dobra szkoła, bez tego rżenia, ksztuszenia się ,czy piekielnego wycia. Fachowo to wycie nazywa się growlingiem, ja nazywam to wypruwaniem flaków. Choć i w tych wokalnych ekstremach zdarzają się pozytywne wyjątki.
Grzegorz Kupczyk to chyba ostatni z krwi i kości rasowy heavy metalowy polski śpiewak. Nie dość, że natura obdarzyła go świetnymi warunkami głosowymi, to do tego przyodziała w dobry gust. Artysta czerpie pełnymi garściami od Davida Coverdale'a, Iana Gillana, Davida Byrona czy Bruce'a Dickinsona, pozostając przy tym sobą. Zawsze i wyłącznie. A do tego jeszcze głosu Kupczyka nie da się z nikim pomylić. I w tym tkwi jego atut. Dlatego powinniśmy go czcić niczym Egipcjanie własne mumie, bowiem to nasz narodowy skarb. Problem tylko polega na tym, iż heavy metal nigdy przez tak zwanych "znawców" sztuki, za sztukę nie uchodził. Ranga tego nurtu miała i ma nadal takie znaczenie, jak dzieło komiksowe w oczach literata.
A szkoda, bowiem w tej "diabelskiej" muzyce pojawiają się bardzo często wspaniałe dzieła, jak choćby i to, najnowsze dziecko Ceti.
Jakże odmienne i świeższe w stosunku do dwóch poprzednich albumów. Jakże od nich ciekawsze. Jakże lepiej od nich brzmiące. Jakże bardziej udane kompozycyjnie. Jakże bardziej porywające !
Niby nic nowego, na pierwszy rzut oka (ucha!) to typowe Ceti. Melodyjne i gitarowo-klawiszowe. Epickie, mroczne, ale i zarazem radosne. Jakkolwiek to teraz zabrzmiało.Odnoszące się do najlepszych wzorców tradycyjnego metalu. Chwalenie dobrego śpiewu Kupczyka może już stawać się nudne, dlatego pozwolę sobie w szczególności wyróżnić gitarzystę Bartiego Sadurę, do którego ten album (w moim odczuciu) należy w szczególności. Muzyk gra nieprzeciętnie, a do tego czyni to z niezwykłą pasją. U sportowców nazywa się to sportową złością. Tak właśnie Barti Sadura gra. Jakby to miał być jego ostatni album i właśnie na nim miałby pokazać cóż najlepiej potrafi. Miażdżące solówki i ociekająca z nich radość, czyni z najnowszej płyty Ceti rzecz niezwykłą. Bo to właśnie partie gitarowe są tutaj szczególną ozdobą. To nic, że jego gra nosi w sobie ciężar, a i piękno najlepszych dzieł Iron Maiden czy Judas Priest, skoro pragnie się tego słuchać bez chwili wytchnienia. Na każdej nawet najdoskonalszej płycie są jakieś momenty doskonalsze od tych doskonałych. Ta płyta także taki fragment posiada. A jest nim zestaw siedmiu (od 4 do 10) utworów przylepionych do siebie. Poczynając od kapitalnego "The Days Of Dirt" (czwartego na płycie), który rozpoczyna się niczym zagubione dzieło Richiego Sambory, by po chwili zmiażdżyć turbo-doładowaniem a'la Judas Priest z okresu "Painkiller". Palce lizać. To w ogóle najlepsza kompozycja Ceti ostatnich lat !!! Nie gorzej słucha się następnego "Break Of Spell" czy przebojowego "Forever", z majestatycznym organowym ,wręcz bachowskim wstępem Marihuany. Chwilę później następuje galopujący instrumental "Black Curtain", byśmy po nim już mogli zatopić uszy w przebojowym "Anywhere" - notabene promującym ten album. Kolejne dwa utwory "Lady Of The Storm" oraz "Land Of Hope" mogłyby wpędzić w kompleksy niejedną dobrze naoliwioną zachodnią metal machinę. Ale i ciekawy finałowy utwór tytułowy (może już nie tak powalający jak wcześniejsze), dreptający topornie niczym walec, niszczący wszystko co spotka na swojej drodze, to dobra szkoła Black Sabbath czy późnego  R.J.Dio. W niczym nie dyskryminuję pierwszych trzech odsłon tegoż dzieła. Absolutnie. Po prostu uważam, że od "The Days Of Dirt" album jest na najwyższym poziomie. Jednemu tylko nadziwić się nie potrafię, dlaczego Grzegorz Kupczyk tak bardzo ucieka od śpiewania po polsku? Jestem przekonany, że w naszym kraju grupa Ceti sprzedałaby tego dzieła dużo więcej, po spełnieniu tego warunku. No, ale to nie ja jestem artystą.

P.S. Wydawnictwo przyozdobione zostało dwoma "kwiatkami". Otóż, na labelu wydrukowano rok wydania jako 20011 (co za futurystyczna wizja!) , a także po przejrzeniu całej książeczki nie znalazłem tekstu do wyróżnionego przeze mnie "The Days Of Dirt". Polecam te niuansiki poddać erracie przy ewentualnej reedycji.

Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl