Już po koncercie. Cudownie było! Nie dlatego,że musiało być cudownie, lecz dlatego, że tak było. Nie zapomnę tego wieczoru nigdy. Boska Maire (bądź jak kto woli, Moya Brennan) ,przez około 90 minut, zaśpiewała dokładnie to, co powinno się znaleźć w repertuarze marzeń. Na scenie Ona z harfą oraz 3 panów, grających na harfie, instr.klawiszowych i gitarze, a także młoda niewiasta grająca na skrzypcach i śpiewająca także jeden utwór jako główna wokalistka. Co było, otóż tak, było kilka kolęd, "God Rest Ye Merry Gentlemen", "Gabriel's Message" czy "Silent Night" - wykonana zresztą fragmentarycznie po polsku, ku uciesze i aplauzie publiczności. Nie zabrakło kompozycji z repertuaru Clannad, z przebojowymi "I Will Find You" czy wiązanką z "Robin Hooda" na czele. Maire olśniewała głosem, anielskim spokojem, uroczym i mądrym spojrzeniem (ach te jej diamentowe oczy!) i przyjaznym kontaktem z publicznością. Okazało się, o czym wcześniej nie wiedziałem, że organizatorem koncertów Maire w Polsce był mój kolega z dawnego Radia "Fan",Łukasz Wierzbicki, który przy okazji był konferansjerem. Po koncercie ,na specjalnym stoisku, można było kupić kilka tytułów z dyskografii Maire, na płytach CD, otrzymać za darmo jej plakat, itd... A później ustawić się w kolejce po autograf.... Mam !!!, a jakże !!! Maire uścisnęła mi dłoń i powiedziała: "Merry Christmas" :-) Wow, myślałem, że oszaleję z wrażenia! Co za przeżycie! Poczułem się jak żona porucznika Columbo, która zna wszystkie gwiazdy tego świata i na której spotkanie się z jakąkolwiek, robi zawsze takie samo mocne wrażenie. A niech tam, w takich chwilach zachowuję się jak durny rozhisteryzowany Amerykanin, ale zupełnie tego nie żałuję, a i wstydu nie odczuwam. Po koncercie moi dwaj najlepsi kumple zaprosili mnie na butelkę "Jacka Danielsa" i dobrą kolację, do jednej z knajp na samym Starym Rynku. Posiedzieliśmy dwie godziny, podejrzałem (niedyskretnie, jak się okazało) rachunek - z napiwkiem sześćset złotych !!! Masakra !!! Prezent czadowy, ale jakoś nie zwykłem operować takimi kwotami, i w szoku byłem jeszcze długo po powrocie do domu. Wrażeń z koncertu było tyle, że zasnąłem dopiero w okolicach 5 rano, a dzisiaj chodzę półprzytomny. Nie cierpię, gdy ktoś mówi lub pisze: "Niech żałuje ten co nie był", ale po takim koncercie, jak ten wczorajszy w Farze, chciałoby się właśnie tak powiedzieć. To tyle. Darujcie mi chaos w myślach i słowach, powyżej napisanych, ale powtarzam, jestem dzisiaj ,po wczorajszym wieczorze, wręcz nie do życia. Oby więcej tak wykańczających w życiu chwil - tego wszystkim i sobie życzę!
P.S. Był tylko i aż jeden mankament. Potwornie zimno !!! Jak można w XXI wieku potraktować ludzi jak..., nie powiem co. Wstyd panowie księża. Można przecież dopłacić do biletów po kilka złotych, by w zamian postawić ludziom kilka ciepłych dmuchaw na te półtora godziny. Przecież to nie majątek, a byłoby milej. Dużo milej.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00