środa, 22 grudnia 2010

Utracone nadzieje

Znam trochę dziennikarstwo od kulis, w przeszłości pisywałem do jednego z poznańskich dzienników, ale i do tygodników czy w końcu miesięczników, i wiem co nieco, jak to wygląda od kuchni. Otóż, czego się nie zrobi dla podbicia nakładu, dla utrzymania podciętego stołka, w walce o uratowanie własnego dupska, bądź zdobycia popularności. Jakiejkolwiek popularności. Pewna dama, która niegdyś redagowała moje recenzyjki, zrobiła niejednokrotnie ze mnie idiotę, zmieniając tekst bez autoryzacji, byle nie wychylać się przed szereg i mieć pewną i ciepłą posadkę. Dlatego w pewnym momencie powiedziałem: dość! I poszedłem w cholerę. Jest w jednej z lokalnych gazet młody człowiek, odpowiedzialny za dział ,nazwijmy to "muzyczny", który wypisuje sromotne bzdury (miałem okazję kilka z nich przeczytać) i nikt go nie wyrzuci na zbity pysk, a wręcz przeciwnie, awansuje, co zakrawa o kpinę. No, ale skoro naczelny redaktorzyna, jest porośnięty supłami niewiedzy i ignoranctwa tematu, to trudno się dziwić, że dureń z durniem wspólnym językiem mielą. Z reguły tego typu głupota sensacji się chwyta. Nie sprawdzi pismak informacji, a już sensacyjnym potokiem lawę durnoty innym na łeb wylewa. Uodporniłem się już na to - z jednej strony, lecz zaś z drugiej  krew mnie zalewa. Nie ma nic gorszego jak rozbudzone apetyty, a później utracone nadzieje. A najczęściej wszystko to z powodu jakiegoś jednego kretyna , nazywanego tylko omyłkowo dziennikarzem, który siedzi w robocie przy biureczku z komputerkiem, i serfuje, i łowi, i szuka, a jeśli niczego nie znajdzie, to szef na dywaniku (jeszcze większy idiota) zmusi go do znalezienia "ciekawego" tematu. Dlatego szkoda mi tych, którzy już uwierzyli w Ozzy'ego w Poznaniu. Pamiętacie, bodaj rok temu miał być w Poznaniu Festiwal Metalowy, a'la Donington, bo także pewien dupek niepotwierdzone plotki w dużym artykule trzasnął, a później ogon wsunął pod dupsko i spierniczył pod stół, kiedy to rozwścieczony lud szukał autora tej farsy.