Całość zaczyna się tam, gdzie skończyli Joy Division, po czym pomału docieramy do zdefiniowania sceny klubowej lat osiemdziesiątych. I wcale nie tylko "Blue Monday".
U nas w Tonpressie ktoś najwyraźniej cenił Bernarda Sumnera oraz jego kompanię, stąd aż dwa licencyjne, regularne longplaye: "Low-Life" i "Brotherhood", do tego ta oto kompilacja, plus jeszcze singiel "Blue Monday" - na trzydzieści trzy i jedną trzecią obrotów na minutę. Wiadomo, wydany na Wyspach maxi singlowy 45 RPM odpowiednik, śmigał jak ta lala, jednak nasza siódemka, choć nie na parkiety, a do domowego użytku, też chyba niczego sobie. Do dzisiaj zachowałem dwa egzemplarze - oba w idealnym stanie! Zdjęcia w kolejnym wpisie - o ile nie zapomnę, bo dzisiaj wieczorem Kolejorz gra.
Uwielbiam New Order. Im wcześniejsi, tym lepsi. Najbardziej album "Low-Life", niemniej "Substance 1987" również polecam każdemu. Od tego zestawu najlepiej rozpocząć z nimi przygodę. To tu tkwi esencja, fenomen, piękno grupy i spointowana jej wysoka jakość. Czasy, kiedy za puls basu Petera Hooka gotów byłem zatańczyć na rurze. Zachwyt wypływał z każdej szczeliny szarpanych przez niego strun. Facet świadomie stawał się atencyjny, przez co talentem przyciągał uwagę słuchaczy mego pokolenia do tego stopnia, iż w chwilach osłupienia można było usłyszeć upadek szpilki w sąsiednim pokoju. I to wszystko tutaj jest. Klasa kompozytorska i wykonawcza całej NewOrder'owej brygady.
a.m.