Weekend się trafił. A my z Mundim na niego kilka propozycji. Lojalnie przystaliśmy jednak na pierwsze w kolejności zaproszenie. Kierunek Kiekrz. Wiecie, jak to jest, działka, jezioro, wódka... Tym razem trafiła się rumuńska pięćdziesięcioprocentowa śliwowica. Od początku jednak przeczuwałem, dzisiaj się nie napiję. Czemu? Bo coś ostatnio Andy'emu pod górkę. Ale po kolei... Od wczoraj czułem, że niezbyt przyjaźnie ma się wobec całej mojej osoby prawe stopie. Nie mogłem się z nim ułożyć, czy tak, czy siak, zawsze niewygodnie. Już wieczorem spostrzegłem, że od pewnego paskudztwa, które przyczepiło się na nodze (a leczę je już od paru tygodni), opuchł paluch, rano opuchł jeszcze bardziej, a potem z godziny na godzinę noga jak bania. No więc, trza było w krytycznym momencie biesiadowanie przerwać i pojechać na SOR. A tam błogi spokój, wszystko powolutku, niespieszno. Cierpiący pacjenci nie wiedzą już jak siedzieć, a może lepiej postać lub podreptać po korytarzu wokół rejestracji, aż po czasie ktoś niecierpliwy rezygnuje, i zarzuca: "dobranoc", opuszczając placówkę. Po niedługiej chwili starsze małżeństwo czyni podobnie. Wyludnia się, i wcale nie dzięki opiece medycznej. Wreszcie nadchodzi pomoc. Zmianę rozpoczyna młoda, taka naprawdę całkiem uch pani doktor. I dopiero ta zabiera się za robotę. Nagle - gwizd, nagle - świst, para - buch, koła w ruch. No mówię Wam, jaka maszyna, taka prędkość. Z nogi uszło mi całe powietrze, tak miło w gabinecie. Werdykt? - antybiotyk. Niestety. Stan zapalny. Od tej narośli na nodze, się okazuje. Zakaziłem ostatnimi zbyt częstymi kąpielami w lusowskim jeziorze. I niech mnie nikt w najbliższym czasie nie kusi. Mówię pas. Czas nogę wyleczyć, bo jeszcze mi utną.
Nie wszystko to jednak. Otóż, podążając alejkami na działkę, naszą Zuleczkę w jednej chwili zaatakowała totalnie rozwścieczona suczka. Ale jak! - wyobraźcie sobie Mili Państwo, przeskoczyła przez 'płot siatkę'. Taki płot starego typu, z ostrymi końcówkami, i z wścieklizną rzuciła się na Zulunię. Odruchowo nogą odepchnąłem, psina się wystraszyła, odskoczyła, i szczęście w nieszczęściu nie dziabnęła Zulci do krwi. Sytuacja wyglądała dramatycznie. Nie spotkałem dawno tak agresywnego psa. Wszystko działo się strasznie szybko, nie sposób było niczego przewidzieć, być może nawet rozsądniej zareagować. Szybko wyskoczyli właściciele, chyba sami zdumieni całym tym zajściem.
Wracając jeszcze na moment do 'ukoronowania' dnia, czyli SOR'u. Mundi Andy'ego odebrała (bo Mundi jest debeściak!), wykupiliśmy leki, wreszcie po całych tych emocjach oby jak najszybciej do domu. Myślę, zaraz ugotuję parówki, bułki hotdogowe są, jest też musztarda i keczup, zatem teraz tylko zagrzać wodę, nalać pepsi, i... Ale coś mi podpowiada, zanim do koryta, włącz facet jeszcze tv i sprawdź Wartę. I teraz uwaga, będzie jak w amerykańskim filmie - chwytam za pilota, wyszukuję potrzebny kanał, i ... I właśnie doliczony czas gry, a Widzew bezczelnie w tym momencie wciska zwycięskiego gola. No jasny gwint, niech to szlag - myślę głośno. Spoglądam przez okno, deszcz nie ustaje, a ja na niego długo w ostatnich dniach czekałem. Nie zwlekaj, bo przestanie. Tak, decyzja szybka - idziemy z Mundi na spacer, na jakże zasłużone w kroplach deszczu wyciszone, wieczorne pogadanie. Jedyny miły akcent szarpanego dnia. Dobrze, że już zakończonego.
a.m.