Pablo Cruise, w okresie 1975-83 wydali siedem albumów, ja mam w kolekcji pięć, i niestety pośród dwóch brakujących widnieje jeden kapitalny. Które to te brakujące? Pozostańmy może przy niewinnej nutce niedopowiedzenia.
"Part Of The Game" to piąty w dorobku Kalifornijczyków długograj; dla mnie absolutnie wyśmienity, pomimo iż dla grupy okazał się lekkim zjazdem. Niższe notowania na listach i gorsza sprzedaż, natomiast z czynników pozytywnych, zaistnienie tej muzyki w klubach oraz niektórych radiostacjach. Myślę, że zaprezentowane ostatniej nocy u mnie trzy utwory dowodem na bogate aranże, realizatorską przestrzeń, swoistą elegancję wykonania, niebanalne, acz chwytliwe melodie plus modną dla tamtych lat softrockowość, w którą powpadało wielu, jak Dr. Hook, Climax Blues Band, Eagles, Poco, The Doobie Brothers czy Little River Band.
Posłuchaliśmy "I Want You Tonight", "Givin' It Away" oraz "Lonely Nights". Ale to tylko fragment, nawet nie połowa albumu, a zaręczam cały świetny. Dobra robota tego niemal marginalnie u nas rozpoznawanego klawiszowo-gitarowego kwartetu, ze znaczącym tu jeszcze udziałem gości: saksofonisty Gene'a Merosa oraz grającego na syntezatorach Steve'a Porcaro - najmłodszego z braci Porcaro, tego od niestety nieżyjących już muzyków Toto, Jeffa i Mike'a.
Pod koniec audycji przyszło mi do głowy, by niekiedy zahaczać o lubiane płyty, nie tylko z uwagi na muzyczną zawartość plus ciekawe okładki, co też równie rajcowne labele. Jeden z nich już dzisiaj.
I to są właśnie te detale, które w winylach kręcą mnie przede wszystkim. Nigdy jakoś nie byłem i mam nadzieję nie stanę się przykładający szklankę do głośników audiofilem.
a.m.