sobota, 25 sierpnia 2018

Uber kontra taxi 8 222 222

Słuchaczka Viola na mój żołądek poleca jakieś ziółka, a ja Jej odpisuję, że nie potrzebuję, wszak znam Tomka Ziółkowskiego, a z niego też niezłe ziółko. Choć nie takie, z gatunku: idziemy na szaber, albowiem Ziółko to "niestety" jednak porządny chłopina.
Nie za sprawą urodzin czy imienin - bo do nich jeszcze nieco czasu - otrzymałem właśnie od Słuchacza Roberta piękną butelczynę Ballantinesa - w pełnej okazałości na zdjęciu. Jakże miłe zaskoczenie, gdy ni stąd, ni zowąd, dostajesz bracie taki złoty skarb, ze słownym dopiskiem: to za te wszystkie audycje i za to, że jesteś. Takie słowa stanowią za najlepszą zapłatę. Za te wszystkie niedziele lepszych bracie nie uświadczysz. Na sierpień właśnie przypadły 24 lata - za rok więc jubileusz. Jeśli dotrwam, dotrwają ze mną i pozwolą dotrwać.
Uber kontra taxi - że takiego nagłego zwrotu dokonam. Niedawno miałem okazję uberem, miał też podobnych wielokroć mój syn Tomek, miało też spore grono znajomych. I chyba się przekwalifikuję. Szczególnie po wczorajszym, choć nie tylko, albowiem nazbierało się wraz z ogromem czasu.
W uberze czysto, pachnąco, zawsze na czas, a ile zapłacimy wiadomo już przed kursem. Inna sprawa, że poza nielicznymi przypadkami (wzmożony ruch), zawsze taniej. Dla mnie też równie ważne, gdy kierowca zapyta: słuchamy tego czy zmieniamy muzyczkę? Doceniam także, a wręcz przede wszystkim, jeśli kierowca włada nabytą z domu kulturą, więc nie wpieprza się w rozmowę pasażerów, gdy nie jest o to poproszony - za to napiwków nie dają. Podobnie jak za marudzenie, zrzędzenie, itp. przypadłości. Bywa też inna grupa dryndziarzy... wchodzisz bracie, mówisz: "dzień dobry", a odpowiedzi brak, po czym pan burek milczy przez niemal całą drogę, w odbiorniku radiowym zaś nastawione radio dla prymitywów, typu Vox FM, aż wreszcie na mniej więcej dwieście metrów przed metą, gdy pomału pasażer sięga po portfel, w pana burka wstępuje nieznana dotąd uprzejmość oraz chęć rozmowy - cóż, za to też napiwków nie dają. Ale nie o tym w sumie być miało, a o kolejnym przegięciu korporacji 8 222 222. Pani przyjmuje zamówienie o 19.10. To z wczoraj. Na zapytanie: za ile minut można się spodziewać?, słyszę: za około 10 minut. Specjalnie stosuję w piśmie liczby arabskie, by było czytelniej, przecież nie po to, by po raz kolejny wkurzyć prawuchowych ksenofobów. Robi się godzina 19.25, a więc około 5 minut po owych 10-ciu względem sugerowanego oczekiwania. Dzwonię na centralę, a pani: wie pan, no nie wiem, nie wiem ile to jeszcze potrwa, może 10, może 15 minut, naprawdę nie wiem. Rezygnując z kursu, dorzucam: szkoda, ze nie macie takiego drygu, by uprzedzić o tym klienta, tylko klient musi się dodzwonić, by usłyszeć olewajski ton pani z centrali, która niczego sobie nie robi ze zbulwersowania względem grabieży mego cennego czasu. Jednak, aby się tego dowiedzieć, a tym samym zrezygnować z kursu, w słuchawce automat informuje: proszę czekać, jesteś trzeci w kolejce. I zanim przejdę do drugiego w kolejce, automat jeszcze kilka razy mnie upewni, że jeszcze jestem trzeci. A więc mija kolejnych kilka minut. W człowieku włącza się niemoc, bo przecież najchętniej dałby kopa w dupę, a tymczasem może tylko sam sobie wyrządzić krzywdę.
Na tym nie koniec. Po każdej audycji, zamawiając dryndę pod radio, podkreślam: proszę pod szlaban przy ul. Św.Rocha, nie pod szlaban od ul. Serafitek. Gdy tego nie dopowiemy, na bank stanie pod Serafitek. Po czym dorzucam dla wzmocnienia komunikatu: zatem, szlaban przy Rocha. I co?, i co drugi/trzeci raz stoi jeden z drugim pod szlabanem na Serafitek. Teraz nie wiem, czy te baby z Centrali takie tępe, czy kierowcy jeżdżą na pamięć pod rządową telewizję, a może z nich też takie tępoki. Jak by to rzekł Jan Winnicki: jak Boga kocham, nie da się żyć w tym kraju.
Aha, i jeszcze jedno.... kilka razy w rozmowach z dryndziarzami wspiąłem się na drażniący temat uberów. Warto, uwierzcie kochani, naprawdę warto. Piana z gęb. Bezcenne zobaczyć, jak większość kierowców wpada w szał, gdy tylko pochwalimy ubery za dobrze wykonywaną profesję. To nie jest wściekłość, a wścieklizna. Kiedyś jeden z taksiarzy tak się rozemocjonował, że jego twarz pokryła się odcieniem buraka cukrowego, a ja zacząłem drżeć o istotne dla dotarcia na miejsce całym i zdrowym. Auto zaczęło niebezpiecznie bujać, a także nerwowo hamować lub z piskiem opon rozpędzać. I to, że się szczęśliwie na miejsce dotrzeć udało, można zapewne zawdzięczać obrazkowi Św.Krzysztofa, który przymocowany pomiędzy taksometrem a kierownicą, spełnił pokładane nadzieje.
"Niepokorna" duszyczka w dniu wczorajszym poinformowała, że pewien poznański sklepikarz płytowy, a podobno wielki miłośnik Rogera Watersa, wściekł się na swego ulubieńca po niedawnym jego gdańskim występie, i teraz głosi o tym wszem i wobec. Roger Waters wydusił z siebie, kim dla niego Trump, Kaczyński, i czym Konstytucja. Zabolało ukrwiony mięsień "dobrego człowieka", a jednocześnie fana TYLKO progresywnego rocka, który to mięsień w jego wnętrzu stuka z entuzjazmem, codziennie odliczając czas ku końcowi. Ojej, czyżby zatem Roger Waters miał zniknąć z życia tej jakże cennej duszyczki? Śpij spokojnie kochaniutki, przecież ty, jak też pozostałe czterdzieści cztery procent najcudowniejszych kochających serduszek, na pewno traficie do raju. Przecież tam czekają tylko na was. Jesteście wybrańcami, podobnie jak przecież Polska narodem wybranym.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"