środa, 22 marca 2017

"The Number Of The Beast" - 35 lat minęło

22 marca 1982 roku narodziła się "The Number Of The Beast". Trzecia płyta Iron Maiden, choć pierwsza z wokalnym przywództwem Bruce'a Dickinsona. Wszyscy jej bardzo wyczekiwali. Napięcie rosło, apetyty pobudzone, a wszystko przez długi czas owiane tajemniczą aurą. Piękne nieinternetowe czasy, w których liczyła się cierpliwość i magia. Dziś już nie do odtworzenia. Czuję się wyróżniony, że przyszło mi w takim napięciu wyczekiwać czegoś tak zjawiskowego. Otoczka i atmosfera nie dające się już dzisiaj opisać. Inna sprawa, że u nas kompletnie nie działał show business, co owej tajemniczości sprzyjało. Nie istniało pojęcie rynku fonograficznego, ponieważ go nie było. Taką płytę mógł posiąść jedynie jakiś bogacz, albo szczęściarz, któremu owe cudo przysłała ciotka z RFN-u lub innej Ameryki.
Miałem już uzbierany pewien płytowy kapitał, więc stać mnie było. Wystarczyło z bólem serca coś z kolekcji sprzedać, nieco grosza dołożyć, i wypatrywać płyty z niewielkim poślizgiem od światowej premiery w akademickim (coniedzielnym) Wawrzynku. Jedynym płytowym raju tamtych lat.
"The Number Of The Beast" zdobyłem dość szybko, pomimo iż niestety nie pamiętam dokładnych okoliczności. Trzy i pół dekady od tamtych wydarzeń zrobiły swoje. Poza tym, nie da się pamiętać historii każdej zdobytej ważnej płyty. Raz, że ich zbyt wiele, dwa - polegam tylko na szwankującej pamięci, albowiem nie zapisywałem nigdzie tego typu wydarzeń. Ale coś tam jednak zapamiętałem. Doskonale świta mi przed oczyma pierwszy kontakt z caluśką "The Number Of The Beast". Było to w mieszkanku Gejsika (Tomek Goehs - obecnie bębniarz Kultu, a wcześniej w Turbo, Wolf Spider, Dog Family). Goehsiu posiadał szpulowca, jakiegoś tam monofonicznego, i zapewne nagrywał pełne albumy z polskiego radia. Piszę "zapewne", gdyż mu za kołnierz nie zaglądałem, a że czyniła tak większość magnetofoniarzy, stąd też mój domysł. Z Goehsikiem fajnie się o muzie gaworzyło, ponieważ czuł ją chyba najbardziej ze wszystkich moich kompanów. Większość z nich niestety przeważnie bywała mocno ograniczona względem jednego, bądź dwóch muzycznych gatunków. A ja lubiłem pogadać, i o Czerwonych Gitarach, i o Black Sabbath, a także o Telewizyjnym Koncercie Życzeń. Goehsik błyszczał otwartością na takowe pogaduszki, przy czym walnąć z nim skręcika z trawki, też nie było problemem. Dla jasności, nie byliśmy żadnymi ćpunami, po prostu lubiliśmy posmakować uroków natury. Choć muszę przyznać, że nie byłem jak on, takim orłem, by do namiotu na noc wciągnąć cztery ślicznotki. Zlot hippisków "Częstochowa 82" naprawdę był czaderski, i szkoda, że tylko bodaj trzydniowy. Wróćmy jednak do tematu. Gejsik zwabił mnie pewnego razu do swego malutkiego gniazdka w bloku, po czym zapuścił świeżutką "The Number Of The Beast". Stało się to ze wspomnianego szpulowca i nie od samego początku, a od trzeciego numeru "The Prisoner". Pamiętacie moi mili: "we want information...."? Gdy skończył się prolog, i ruszyły gitary zainicjowane bombastycznym waleniem w bęben, pomyślałem: serce z zawiasów wyskoczy - ależ potęga! Później każda kolejna chwila z najnowszą Żelazną Dziewicą była coraz bardziej podniecająca. Zapis płyty na taśmie skończył się szybciej, niż ulubiona mszalna sekwencja u większości niedzielnych katolików: "idźcie, ofiara spełniona". Na mą prośbę Gejsiu dorzucił jeszcze dwa brakujące kawałki z początku albumu, i już był komplet. Ciarki po plecach, włosy dęba stojące, no i teraz jak tu szybko samemu zdobyć coś tak niemiłosiernie wspaniałego. Jako zakonserwowany wróg wszelakiego rodzaju magnetofonów, szpul i kaset, musiałem zdobyć prawdziwą płytę. Kosztującą wówczas fortunę. Nówka oscylowała w granicach połowy poborów przeciętnego biurowego referenta, a mnie jeszcze trzymała przecież w szponach licealna nauka. Musiałem, więc zdobyłem. Na pewno na grubo przed kolejną "Piece Of Mind", którą grupa wypuściła w następnym 1983 roku.
W tamtych latach nic szybko się nie starzało. Nowość, była nowością na bardzo długo. Z reguły do następnego albumu danego wykonawcy. Natomiast takiej płyty słuchało się nie tylko w samotności, ale i nawet przede wszystkim w większym gronie, a czasem nawet na balangach - dzisiaj zwanymi "domówkami" - cóż za obciachowe nazewnictwo.
Warto dzisiaj po raz kolejny zapuścić wszystkich osiem kawałków z "Numeru Bestii". I co z tego, że każdy zna tę płytę od dechy do dechy. Taka okazja, jak 35-lecie już się nigdy nie powtórzy. Później będzie już tylko starzej i starzej. Co wcale nie oznacza "gorzej". Po prostu dzisiejsza rocznica za kolejnych trzydzieści pięć lat uświadomi, jak w 2017 roku nadal to była młoda i świeża muzyka. Choć i tak prorokuję jej wieczystą młodość. Sami Ajroni nie są w stanie od lat nagrać niczego choćby zbliżonego do nie tylko "The Number Of The Beast", ale i do "Piece Of Mind", "Powerslave", "Somewhere In Time", bądź "Seventh Son Of A Seventh Son". Konkurencja też nie zagraża nic a nic, tak więc można spać spokojnie.
A tak swoją drogą, działo się w tym 1982. Proszę tylko spojrzeć na garstkę tytułów:
Scorpions "Blackout"
Judas Priest "Screaming For Vengeance"
Nazareth "2XS"
Uriah Heep "Abominog"
Twisted Sister "Under The Blade"
Night Ranger "Dawn Patrol"
Kiss "Creatures Of The Night"
Survivor "Eye Of The Tiger"
Reo Speedwagon "Good Trouble"
Magnum "Chase The Dragon"
Motorhead "Iron Fist"
UFO "Mechanix"
Rush "Signals"
Asia "Asia"
Manowar "Battle Hymns"
Toto "Toto IV"
Accept "Restless And Wild"
Gillan "Magic"
Saxon "The Eagle Has Landed"
Kansas "Vinyl Confessions"
......
......
Świetny rok i zarazem powód do świętowania niejednych 35-urodzin.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"