poniedziałek, 20 marca 2017

odrębność

Z oporem podchodzę do nowych produkcji Depeche Mode. Nadal mnie intrygują, jednak niewiele w twórczości grupy znajduję dla siebie. To, że jednak kupiłem najnowszą "Spirit" świadczy o szacunku, którym wciąż ich darzę. I chyba na nowej płycie jest lepiej, niż mógłbym przypuszczać. Na ile jednak starczy mi sił w jej słuchaniu, się okaże.
Ostatnie muzyczne wspominki za okres 1978/79 zaowocowały kolejną ich falą. Co prawda już z innymi rocznikami, lecz to nadal wspominki. Wyławiam wszystko, co myśl podrzuci. Grunt, żeby muzyka przywoływała dobre wspomnienia. Trudniej ich szukać w twórczym roku 1967, albowiem wówczas miałem ledwie dwa lata, a zamiast muzyki wolałem po prostu dobrze się najeść i mocno pobroić. Jednak ten 1967 rok rzeczywiście inspirował. Okazał się przełomowym, twórczym, nowatorskim. Fajnie mieli ówcześni osiemnastolatkowie. Na ich oczach tworzyły się prawdziwe arcydzieła rocka, bluesa, soulu, psychodelii, a czasem jeszcze dogorywającego beatu. Proszę tylko pomyśleć, jednego roku takie albumy: Jimi Hendrix "Are You Experienced" + "Axis: Bold As Love", The Doors "Strange Days", The Moody Blues "Days Of Future Passed", Procol Harum "Procol Harum", Rolling Stones "Their Satanic Majesties Request", Vanilla Fudge "Vanilla Fudge", The Beatles "Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band" czy Pink Floyd "The Piper At The Gates Of Dawn". A to ledwie kilka przykładów, które tak na szybko. Wszystkie powyższe chętnie przypomniałbym Szanownym Słuchaczom, ale czekać podług miesięcy do okrągłych ich pięćdziesiątek? Nie ma szans, zapomnę. Zrobią to za mnie inni. Ci, co rozpoczynają każdy dzień od prognozy pogody, imieninowego kalendarium, analiz map z ulicznymi korkami.... Ja jednak pozostanę przy swojej arytmii i wrodzonego braku konsekwencji.
Za tydzień pomimo meczu zagram "Nawiedzone Studio". Nie potrafię opuścić Słuchaczy, zbyt wiele dla mnie znaczą. Moja muzyka, także. O 22-giej nastawię jakiś dłuższy koncertowy fragment, a oficjalnie przywitam się z Szanownym Państwem tuż po ostatnim gwizdku sędziego. W czasach obecnych nie ma dnia bez futbolu, więc każdy z nich nie jest idealny do prowadzenia audycji. Pociąga mnie futbol, lecz muzykę kocham nieporównywalnie mocniej. Dlatego ona musi wygrać.
Wypatruję wiosny. Nie tej w kalendarzu, bo ta zdaje się już jutro, ale tej odczuwalnej. Oglądając z doskoku hiszpańską La Ligę z zazdrością zauważam kibiców w krótkich rękawkach. Tam już temperatury ponad dwudziestostopniowe. Pozazdrościć. Choć u nas też tak się raz przytrafiło. Dobrych kilka lat temu. No, może więcej, niż kilka. Długo było paskudnie, zupełnie jak dziś, natomiast na 21-szego marca zrobiło się raptem cudownie ciepło. Też tak na krótki rękawek. Co prawda następnego dnia znowu ohyda, ale tego jednego na powitanie wiosny powiało pierzastym powietrzem.
Stęskniłem się za półbutami, lżejszą kurtką i radośniej (czytaj: skąpiej) przyodzianymi paniami.
Ach, trzasnąłbym z paczką kamratów kielicha na łonie natury, zjadłbym kawał niezdrowego, ostro przypieczonego mięsiwa, pośmiałbym się, powygłupiał... Pogadał o czymś życiowym także. A może nawet przede wszystkim. Lubię inspirujące pogawędki.
Muzyka na dziś: Duet DELEYAMAN (Aret Madilian oraz Beatrice Valantin) z ub.rocznego albumu "The Lover, The Stars & The Citadel". Jest nastrojowo, gotycko, posępnie, melancholijnie. Głównie anglojęzycznie, choć z odskoczniami po francusku. Wokalista przypomina nieco krzyżówkę Iana Curtisa z Brendanem Perrym. Zresztą, brzydsza połowa Dead Can Dance pojawia się nawet gościnnie w kompozycjach "Escape" oraz "Autumn Sun". W pierwszym z nich grając na greckim buzuki, w drugim zaś na perkusyjnych automatach. Bardzo fajna płyta. Taka na dzisiaj. Chyba też nie do zdobycia na naszych sklepowych półkach, na których niepodzielnie tylko królują hity i pewniaki. Niestety we wszystkich sklepach identyczna oferta. Wszyscy biorą towar od tych samych dystrybutorów. Zatraciła się odrębność, którym ton nadawały dawne niezależne sklepy płytowe. Na świecie ich sporo, w Polsce wciąż za mało. Bo za mało zainteresowanych kolekcjonerstwem. I klamra się dopina. W trzecią sobotę kwietnia "Record Store Day". Jeden raz w roku świętują niezależne sklepy płytowe. Często z płytami nieosiągalnymi w wielkopowierzchniowych sieciówkach. Warto się maluczkim przyjrzeć i docenić ich inność. Przynajmniej tego jednego dnia. To takie Boże Narodzenie dla tego niewielkiego płytowego handlu, którego święto funkcjonuje od 2007 roku, a w Polsce wie o nim tylko garstka największych zapaleńców.








Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

Wczorajsza nieśmiało się przebijająca wiosna. Czekam aż radością nastawię Marka Grechutę "Wiosna, ach to ty".