czwartek, 2 marca 2017

gałązka w strumyku

Rano udałem się do kościoła. Na mszę za Mamę mego odwiecznego Kompana. Nie potrafię się tam modlić. Nigdy nie potrafiłem, dlatego niemal zawsze kościół omijam. Oprócz dzisiejszego ranka. Z Bogiem rozprawiam po swojemu. Chwalę i karcę w zależności, na co zasłuży, bądź mnie też się należy. Ale dzisiaj poszedłem. Nie musiałem, przecież nikt nie zmuszał, i nikt żalem by nie okrył. Posiedziałem, podumałem, trochę się wyciszyłem, regułki zza ołtarza przyjmowałem chłodem nie mniejszym, niż wyraz twarzy Bartosza Kownackiego. I to już się raczej nie powinno zmienić.
Posłuchałem księdza, podobno proboszcza. Ładnie przemawiał, przyznaję. Zastanawiałem się, czy tak ładnie napisał specjalnie na dzisiaj, czy to standard przypadający na każdego. Gdzieś pod koniec padło: "...śmierć nie jest kropką, a przecinkiem...". Oby, wówczas wszystko naprawdę miałoby sens. Ktoś niedawno powiedział: "Boga nie ma, ale należy tak żyć, jak by był". Te słowa szczególnie dotykają mnie, więc staram się... Zawsze z nutką optymizmu, że może jednak...
Podczas pogrzebowej ceremonii zimno, wietrznie, ale na szczęście deszcz nieco przed ustał. Chwilę po złożeniu w grobie pojawiło się słońce. To dobry znak. Mawiam: nie jestem przesądny, ale chyba trochę jestem. Przywiązuję wagę do takich drobnostek.
Wieczorem wybieram się do Auli Uniwersyteckiej na koncert Maire Brennan. W takim dniu, taka muzyka. Ostatnia szansa na podjęcie decyzji dla wszystkich ociągających się - polecam!
W niedzielę w kilku słowach opowiem o występie wokalistki Clannad. O nadchodzącym poznańskim koncercie Kansas, także. I koniecznie zagram coś pięknego dla zmarłej Pani Reginy. W ogóle zagram dużo świetnych kompozycji. Mniej hałaśliwych tym razem - taki nastrój.
Muzyka na dziś: Pendragon z niedocenianej płyty "Believe". Niedocenianej głównie przeze mnie. Może dlatego, że z pozoru okazała się nieco trudniejszą?. Z mniej wyeksponowanymi solówkami Nicka Barretta?. Chyba tak. W 2005 roku ostrzyłem zęby na sporo melodyjniejszy materiał, a muzycy przez moment stali w innym miejscu. Szybko jednak powrócili do oczekiwanych melodii, zagrywek... Ale wtedy tak właśnie być miało, i dopiero upływ dwunastu lat pozwolił mi pokochać ten album. Być może dopomógł w tym niedawno zakupiony winyl? Już mam ich pięć, ale wciąż brakują "The Masquerade Overture" czy "The World".
Wyciągnijmy z "Believe" przedostatnie "Learning Curve": "...będę o Ciebie walczyć, dla Ciebie wypełnię dziury w niebie, dla Ciebie osiadłbym na oceanicznym dnie, dla Ciebie warto byłoby umrzeć...". Wrażliwy ten Barrett. Już nie po raz pierwszy. Tylko on potrafi poruszyć ziemią i wstrząsnąć wodami w wyrażaniu tego, co tkwi w nim równie głęboko. Mało kto w obecnych czasach potrafi tak pięknie śpiewać o wierze, nadziei, miłości, nawet o śmierci... Przy nim człowiek czuje się jakoś bezpieczniej.
"Believe" to bardzo polska płyta. W finałowym "The Edge Of The World" Barrett nawet znajomo melorecytuje: "...dzień dobry, jak sie mamy...". Z naciskiem na "sie", wszak Anglicy choćby "się" nie wiem jak spięli, to tego "się" nie udźwigną. Gdzieś pod koniec: "...czasami czuję się jak gałązka w strumieniu, która zmierza w stronę bezkresnego morza...".





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"