PRETTY MAIDS - "It Comes Alive - Maid in Switzerland" - (FRONTIERS RECORDS) - ****
Ten pięknie wydany 3-płytowy (tj. 2 CD + 1 DVD) digipack, zawiera pełny zapis z koncertu, który odbył się 1 października 2011 roku, w niewielkiej szwajcarskiej (wysuniętej na północ kraju) miejscowości Pratteln.
Fanów Pretty Maids nie muszę specjalnie zachęcać do "It Comes Alive", albowiem dla nich zakup tego albumu, to jak obowiązkowych pięć dziennych modlitw dla każdego Islamisty.
Jeśli jednak znajdzie się jeszcze jakaś kruszynka na tym świecie, która nie zna twórczości Duńczyków, albo nie wie po prostu od czego zacząć, to ten wydany właśnie swoisty "greatest hits na żywo", jest wręcz do tego wymarzony.
Jeśli do tego dodam, że forma muzyków, a także ich polot i entuzjazm, wspięły się tego wieczoru na absolutne wyżyny, okaże się, że nie tylko mamy do czynienia z wydawnictwem godnym polecenia, ale przede wszystkim z dziełem koncertowym, o jakim od dawna marzył niejeden entuzjasta hard'n'heavy.
Nieprawdopodobnie świetnie zaśpiewał (a raczej się wydzierał) tutaj Ronnie Atkins. Forma tego niespełna 50-letniego młodzieńca może (a nawet powinna) zawstydzić niejednego nieskromnego i zapatrzonego w swoją wielkość metalowego śpiewaka. Atkins z uczuciem śpiewa ballady, porywając tłum złożony nie tylko z płci pięknej, a z kolei w rozpędzonych i galopujących soczystych melodiach, zabiera resztkę tlenu publiczności zgromadzonej w tym dość pokaźnym klubie. Aby przekonać się jak wspaniale bawi się zespół, a także publiczność, należy uruchomić płytę DVD, pomimo iż sam z reguły wszystkich namawiam do odbioru muzyki poprzez uszy, z pominięciem najbardziej prymitywnego ludzkiego zmysłu, jakim jest wzrok. Ale to właśnie na płycie wizyjnej możemy prześledzić mocno już dzisiaj puszystego Kena Hammera, który cudownie się bawi sześcioma strunami, wydobywając z nich najpiękniejsze solówki jakie tylko się da. Ponadto możemy się przekonać, że to co słyszymy na płytach CD, jest prawdą. I że nikt nas nie oszukiwał majstrując przy czymkolwiek w studio. A co za tym idzie, słyszymy Ronniego śpiewającego bez żadnych fałszów, jak i grających jego kolegów, którym przy żadnym takcie ręka nie drgnie.
"It Comes Alive" jest zapisem z trasy promującej ostatni studyjny album "Pandemonium", z którego muzycy zagrali tutaj blisko połowę materiału, jednak pozostałe 4/5-te zajmują same szlagiery z całego dorobku grupy. Grupy tworzącej już od blisko trzech dekad, która to nawet niegdyś występowała w moim rodzinnym Poznaniu, ale było to aż strach pomyśleć w 1984 roku, a więc w czasach kiedy Pretty Maids promowali dopiero pierwszy pełnowymiarowy album "Red Hot & Heavy" - genialny zresztą!
Całego koncertu słucha się tak, że nie można usiedzieć w miejscu, ale gdybym miał wskazać na jego najlepsze momenty, to z tych nastrojowych szczególnie poleciłbym balladę "Savage Heart", odśpiewaną przez Ronniego i publiczność, przy akompaniamencie pianina, z cudownie dołączającą w drugiej części utworu gitarą, i resztą sekcji. Niemniej okazale prezentuje się występująca tuż po niej kompozycja "Clay". Ten swobodnie i lekko płynący utwór, zagrany w średnim tempie, nosi charakter takiej nieco radosnej i ogniskowej piosenki. Jednak jego piękna melodia aż unosi człowiekiem. Mało kto zna ten utwór, bowiem oryginalnie pochodzi on z albumu "Carpe Diem" (2000), który nie tylko u nas, ale chyba wszędzie, przeszedł troszkę niezauważony.
Podobny charakter do utworu "Clay" niesie melodia z "Please Don't Leave Me", tyle że jest jeszcze o sto razy piękniejsza, i została skomponowana przez nieżyjącego od ponad ćwierć wieku lidera Thin Lizzy - Phila Lynotta. To, że jest to jeden z największych hitów Pretty Maids, niech zaświadczy radośnie (wręcz stadionowo) odśpiewany refren przez wszystkich zgromadzonych na sali. No i zobaczcie jeszcze jak te dziewczyny wpatrzone są namiętnymi oczyma w Ronniego. Gdyby mogły, zjadłyby go żywcem. Po słowach "Please Don't Leave Me", wszystkie niewiasty aż lgną do przystojniaczka Atkinsa, choć tego twarz, pomimo wciąż młodego wieku, niewiele mniej nosi ze sobą zmarszczek od na przykład takiego Paula Hogana, będącego lustrzanym odbiciem Atkinsa, tyle, że ćwierć wieku wcześniej.
Z czadowych utworów, w których wokalista wypluwa płuca, a orkiestra hukiem zabija wszystkie muchy, poleciłbym zestaw z "Rock The House" i "Back To Back" na czele. Organy w "Rock The House" grają identycznie purpurowo jak u Jona Lorda, z kolei "Back To Back" jawi się niczym typowy metalowy kiler. Ten poparty majestatycznym intro z "Carmina Burana" Carla Orffa, tnie lepiej niż niejedna żądłówka. Nie ma się co dziwić, że kilkanaście lat temu włączyli go do swego repertuaru inni Skandynawowie, mianowicie Szwedzi z Hammerfall, notabene wielcy fani Pretty Maids.
Równie powalająco wypadły takie metalowe petardy jak: "Future World" czy finałowy "Red Hot And Heavy". Istny szał. Publika została rozgrzana do czerwoności w chwili, gdy koncert dobiegł końca.
Kończący jednak drugą płytę kompaktową "Lethal Heroes", jest tutaj już tylko smakowitym deserem, i sądząc po zaakcentowanej pauzie bez oklasków pomiędzy utworami, pochodzi on najprawdopodobniej z innego przedstawienia.
Grupa wydała w swoim życiu kilka płyt koncertowych, ale ta najnowsza bije je wszystkie na łeb, na szyję.
Mało tego, to w ogóle najlepszy "żywiec" z ostatniego dłuższego okresu, oczywiście w kategorii solidnego mocnego grania.
P.S. Terminu "mocne granie", nie należy mylić z beznamiętnym "napieprzaniem", co jest domeną ponad 90% kapel, tylko omyłkowo nazywanymi jako metalowe.
Dziękuję za uwagę!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)
nawiedzonestudio.boo.pl