wtorek, 8 maja 2012

EUROPE - "Bag Of Bones" - (2012) -

EUROPE - "Bag Of Bones" - (earMUSIC / EDEL) -  ****




Nie będę stawać za parawanem fałszu i przyznam, że od zawsze lubię Europe. Choć wiem, że dla wielu tak zwanych "koneserów", zespół ten kojarzy się tylko z jednym przebojem, a jeszcze inni, zrobili sobie z niego nieustający obiekt drwin, wrzucając do worka z napisem: "lakier we włosach potargał wiatr". Spuśćmy na te impertynencje zasłonę miłosierdzia. Zupełnie nie pojmuję, dlaczego prawdziwa sztuka musi być zawsze smutna lub awangardowa, albo co gorsza, najczęściej niezrozumiała. Czy radosne granie, pełne soczystych melodii, to coś gorszego? Osobiście uważam albumy "The Final Countdown" (1986) czy "Out Of This World" (1988) za genialne. I koniec kropka. Dzisiejszy Europe, to już i tak zresztą zupełnie inny zespół. Z inną muzyką, brzmieniem,... Pomimo, iż to przecież dokładnie ten sam kwintet.
Od powrotnego albumu "Start From The Dark" (2004), nagranego po kilkunastu latach przerwy, panowie grają o wiele mocniej, niż w dekadzie 80's.  "Start From The Dark" nie w pełni przekonał mnie do nowego oblicza zespołu, ale już dwie następne płyty ("Secret Society" i "Last Look At Eden") jak najbardziej. Z kolei, najnowsza "Bag Of Bones", stawia przysłowiową kropkę nad "i". Oto mamy już do czynienia z zespołem, któremu nie brakuje niczego, by chlubnie podpierał się w swych dziełach uznanymi Klasykami z krainy hard/blues i heavy rocka. Europe z dawnych lat, pozostawił po sobie niektóre charakterystyczne patenty melodyczne, czy wciąż (pomimo rockowej zadziorności) krystaliczny i silny głos Joey Tempesta. Poza tym, bliżej muzykom dzisiaj do np. Deep Purple, Led Zeppelin, Cream czy Jimiego Hendrixa. Oczywiście, nie potraktujmy tych porównań z nazbyt śmiertelną powagą i nie szukajmy objawienia na ich miarę. Niemniej, nowy album Szwedów zaskakuje klasycznym i surowym brzmieniem, godnym słów najwyższego uznania. Być może to zasługa popularnego, lecz nieco przecenianego producenta, Kevina Shirleya (m.in: Iron Maiden, Journey, Joe Bonamassa,...).  A może po prostu, grupa doszła w swej karierze do tego momentu, by wreszcie zacząć grać to, co zawsze gdzieś tam leżało jej na wątrobie. Na niedawnym Wrocławskim koncercie ujrzałem pasję, z jaką to muzycy wykonali aż cztery numery z "Bag Of Bones". To także wpłynęło na moje klarowne podejście do nowego oblicza zespołu.
Już pierwsze dwie hard/bluesowe kompozycje "Riches To Rags" oraz "Not Supposed To Sing The Blues" (z kapitalnymi orientalizmami w duchu Led Zeppelin!) w efektownym stylu nakreślają charakter tego albumu, z jego potężnym i nieco zabrudzonym brzmieniem, a także oddającemu sporo pola do gitarowych popisów Johna Noruma. Nie inaczej jest później. "Firebox" ma za zadanie jawić się przebojem. Znakomita rozleniwiona zwrotka, której w tle niecierpliwie towarzyszy na pół rozpędzona gitara, by w refrenie rozegrać się szaleńczo do chóralnego wręcz śpiewu Tempesta. Tutaj również w środkowej części utworu, pojawia się gitarowy akustyczny motyw muzyki Wschodu, niczym Ravi Shankar na swoim sitarze.
Tytułowy "Bag Of Bones", z uwagi na swą przebojowość, bluesową grę Noruma i mocne akordy organowe (pod Jona Lorda lub Dona Aireya), mógłby idealnie pasować do repertuaru Deep Purple. Warto dodać, że gościnnie zagrał tutaj na gitarze (techniką slide) Joe Bonamassa.
Później następuje chwila oddechu, a to za sprawą niespełna półminutowego i symfonicznego "Requiem". Zaraz po tym króciutkim utworze, do głosu dochodzi z lekka złowieszczo brzmiące pianino, któremu towarzyszy równie niepokojący głos Tempesta, by niebawem cała machina uderzyła z metalową siłą. To "My Woman My Friend", brzmiący jak splot Deep Purple, Whitesnake czy UFO. Znakomity również jest następny "Demon Head". Mocny, przebojowy, lecz najlepiej smakuje po kilku przesłuchaniach. Gdyby nie współczesna produkcja, blisko by mu było do czasów drugiego LP Europe'ów "Wings Of Tomorrow" (z 1984 r.).
Fanom Led Zeppelin powinien przypaść do gustu "Drink And A Smile". Akustyczne gitarowe tło, bliskie jest temu z "The Battle Of Evermore" i "Gallows Pole". W następnym na płycie utworze "Doghouse", ponownie jest czadowo, a John Norum kilkoma chwytami i brzmieniami odwołuje się do czwartej i piątej płyty Zeppelinów. Przedostatni "Mercy You Mercy Me" poraża za to najcięższą gitarą na całej płycie, gdzie Norum tnie prawie jak Zakk Wylde. Wiary nie dadzą tym słowom dawni sympatycy Europe, którzy swą edukację z zespołem zakończyli na albumie "Prisoners In Paradise".
Całość kończy ballada. Można powiedzieć, że najsłodsza kompozycja na tej, bądź co bądź, surowej płycie. Ale to nie taka słodycz jak "Carrie" czy "Open Your Heart", chociaż także z bardzo piękną melodią. Bardziej jednak podszytą klimatem country-blues-rocka. Z ładnym fortepianem, bluesową gitarą, i z lekko zachrypniętym głosem Tempesta.
Szkoda, że tak szybko kończy się ta płyta, trwająca ledwie 41 minut. Płyta, z którą pierwszy mój kontakt był trochę szokujący i zdecydowanie na "nie". Jednak swoje zrobił Wrocławski koncert na Wyspie Słodowej, a i również wiele godzin spędzonych z "Bag Of Bones", podnosząc rangę całego albumu do jednego z moich faworytów tego roku. Kapitalna płyta!  Bez dwóch zdań.



 Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl