sobota, 12 maja 2012

LANA LANE - "El Dorado Hotel" - (2012) -

 LANA LANE - "El Dorado Hotel" - (THINK TANK MEDIA) -  ***2/3



Lanę Lane poznałem w 1998 roku, za sprawą wówczas to najnowszej płyty "Garden Of The Moon". To całkiem interesujące dzieło nie było być może bóstwem rocka czy raczej metalu, i zapewne przepadło by w zalewie podobnych symfoniczno-metalowych produkcji, gdyby nie TEN GŁOS !  Silny, uduchowiony, wrażliwy, po prostu piękny. Jedyne czego jeszcze brakowało, to odpowiednich kompozycji, w pełni pozwalających odzwierciedlić duszę Artystki. Nie trzeba było na szczęście długo czekać, bowiem już na kolejnym albumie wydanym w roku następnym, Królowa Epickiego Heavy Metalu rodem z Kalifornii, opublikowała intrygujących osiem kompozycji, które wprowadziły ją do Galerii Wielkich , lecz niestety kryminalnie niedocenianych. Tylko głuchy mógł przejść obojętnie wobec metalowej galopady "Souls Of The Mermaids" czy poruszającej pieśni "Without You". Nie ujmując niczego kompozycjom pozostałym na tej fantastycznej płycie (włącznie z zawartymi tam jeszcze trzema dodatkami). Później średnio co rok, co dwa, Lana Lane wydawała wraz ze swoim mężem Erikiem Norlanderem (producentem, kompozytorem i instrumentalistą) i kolegami zespołowymi, kolejne albumy. Jedne były średnie (np. "Secrets Of Astrology"), inne wspaniałe (np. "Lady Macbeth"), jednak nigdy Artystka nie splamiła honoru. Zawsze wierna muzycznym ideałom i dająca z siebie absolutne maksimum. Skoro już wspomniałem o starszych albumach, to chciałbym ze szczególnym naciskiem polecić dwa kapitalne dzieła o myląco brzmiących tytułach: "Ballad Collection" oraz "Covers Collection". Nie są to żadne byle kompilacje zapchajdziury, a całkiem premierowy materiał. Pierwszy tytuł zawiera kilka  kompozycji Lany Lane i jej zespołu, ale przede wszystkim m.in. genialne przeróbki nagrań, choćby: Marillion ("Seasons End), Eltona Johna ("Goodbye Yellow Brick Road") czy Supertramp ("If Everyone Was Listening"). Drugi album, jak sam tytuł wskazuje, jest kolekcją (wybornych!) kompozycji z repertuaru m.in. takich wykonawców, jak: Kansas, Rainbow, Uriah Heep, TNT, Giant, Scorpions, itd....
Ostatnimi czasy bardzo martwiłem się o tę jedną z moich nielicznych ulubienic. Długo milczała. Poprzedni album "Red Planet Boulevard" ukazał się w 2007 roku, a do tego nie porażał (poza kilkoma fragmentami) niczym szczególnym. Nie wsadzam nosa w życie prywatne artystów, tak więc nie dociekałem, jednak pewien jestem, że musiało się coś wydarzyć w życiu Lany, skoro pozwoliła sobie na tak wielką pauzę. Na szczęście na rewersie okładki widzimy ją uśmiechniętą i wyglądającą na pełną sił. A co najważniejsze, potwierdza to całe nowe dzieło "El Dorado Hotel". Momentami tak piękne, że nie potrafię znaleźć słów na jego opisanie. Kompozycje są przebogato zaaranżowane, podane z dostojeństwem i pięknem melodyki bliskim jej najlepszym dziełom sprzed lat. Poza tym, cała oprawa muzyczna bardzo pasuje do zmysłowych tekstów, typu: "gorący letni deszcz zmywa wszystkie wczorajsze łzy, a nastała poświata, pokaże ci drogę, którą powinieneś pójść" ("A Dream Full Of Fire") , bądź: "znalazłam pierścień w pudle pogrzebanych marzeń, gdzie nadzieja śpi mocno pośród tajemnic" ("Gone Are The Days"). Oba zresztą te utwory należą do ścisłego grona pereł zbioru "El Dorado Hotel". Podobnie jak "Maybe We'll Meet Again" - z kapitalnymi fanfarowymi wstawkami klawiszowymi Norlandera. Nie można także przejść obojętnie obok absolutnie ślicznej ballady "Hotels", w której Lana śpiewa o życiu w ciągłej trasie, z nieustającymi koncertami, które to zabrały jej ciepło domowego ogniska. Choć Artystka i tak nie zamieniłaby niczego w swoim życiu. Jest tutaj jeszcze jeden klejnot najwyższej próby, mianowicie kompozycja finałowa "In Exile". Ta mini suita, stworzona została dla prawdziwych romantyków, o ile tacy jeszcze istnieją. Ten subtelny utwór o poruszającej melodii, na pewno nie został stworzony dla ludzi łaknących szybkich wrażeń. Jak zresztą cała ta płyta.
Nie obyło się jednak i bez niespodzianek. Mogą one niektórych zniesmaczyć, innych zainteresować, ale i zaintrygować (jak choćby i mnie). Otóż w kompozycjach "Believe" oraz "Moon God" (to ta lepsza), Lana Lane sięgnęła po urządzenie vocoder, który zniekształca głos. O ile na dawnych dziełach Mike'a Oldfielda (m.in."Five Miles Out") czy J.M.Jarre'a ("Zoolook"), brzmiało to smakowicie, o tyle u Lany vocoder podany został w stylu współczesnych gwiazdeczek pop/soul/rnb, co z lekka zalutuje zgrozą. Bywa blisko badziewiastej sieczce, służącej często do dzwonków w telefonach komórkowych, jakie często słyszę podróżując tramwajami (ohyda!!!). Na szczęście Lana Lane nie przekracza granicy dobrego smaku, tylko subtelnie wykorzystuje sobie tu i ówdzie, kilka dobrodziejstw współczesnej techniki, co absolutnie nie koliduje z całą plejadą piękna zawartego na tejże płycie.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl