środa, 9 listopada 2011

HEATHER NOVA, 8 listopada 2011, "Stodoła" Warszawa. Moje refleksje pokoncertowe



Dawno nie byłem w Warszawie. Ostatni raz pofatygowałem się tam w czerwcu 2002 r., na koncert Rogera Watersa, który odbył się na Stadionie Gwardii Warszawa. Był to niezwykły wieczór, opiewający w kompozycje z repertuaru Pink Floyd, jak i te z solowych dzieł mistrza. Widowisku temu przyglądało się wówczas morze ludzi. Tak ze trzydzieści tysięcy. Wczoraj już tak nie było. A bo i być nie mogło. Może ujmę to inaczej, otóż to cud , że wczorajszy koncert Heather Nova'y w ogóle się odbył. Tak przynajmniej można było wywnioskować po krótkiej pogawędce z barmanem z klubu "Stodoła". Ale po kolei...
Nie będę pisać o emocjach i nadziei, które towarzyszyły mi od długiego czasu, w związku z oczekiwaniem na ten koncert. Bo ile się o tym nagadałem, a także ile w radio nagrałem muzyki Heather Nova'y, to wiedzą tylko Słuchacze "Nawiedzonego Studia". Myślę, że podobne uczucia gnieździli w sobie Tomek Ziółkowski i Sebastian Kończak, towarzysze mej wczorajszej podróży. Tomek stał się fanem Heather nie mniejszym ode mnie, a i DJ Seba równie szybko podchwycił bakcyla. Zatem, paczka z nas była wytrawna w wielogodzinnej podróży w te i nazad.
Kiedy już dotarliśmy do WarszaFki , była szósta wieczór, a za pół godziny mieli otwierać bramy od "Stodoły" i wpuszczać pierwszych fanów do środka. Nie było czasu na powłóczenie się po mieście, ani na choćby odwiedzenie Krakowskiego Przedmieścia. Podjechaliśmy od razu bezbłędnie (dzięki Sebci GPS-owi) pod miejsce koncertu i od razu doznałem uczucia zakłopotania, gdyż kompletnie inaczej zachowałem w pamięci to miejsce, w którym ostatni (i jedyny zarazem) raz byłem w 1994 roku na koncercie Pendragon. Ale to przecież nie jest takie ważne. Stało trochę samochodów na parkingu, wyglądało to nawet nieźle, lecz po chwili uzmysłowiłem sobie, że większość tych aut należy do mieszkańców blokowisk , które otaczały ów klub. Najważniejsze miejsce tego wieczoru. Przynajmniej dla mnie. Na mniej więcej dwie godziny przed występem Heather, przed głównym wejściem do klubu wystawała niecierpliwie grupka fanów. Tak na oko, z dziesięć osób. Góra! Pośród tego tłumu odnalazłem bez problemu naszego Nawiedzonego Słuchacza Marka, wraz z jego małżonką, którzy jako fani artystki, po prostu nie mogli nie dojechać na ten koncert. Ze smutkiem obserwowaliśmy wszyscy spokój panujący w holu budynku, pustkowia przy obu barach, itd... A także moment, gdy do kasy podszedł pewien człowiek i zapytał czy może oddać bilet!
Podczas zamawiania napojów i zapiekanek ucieliśmy sobie pogawędkę z Panem Barmanem, który okazał się niezwykle wyluzowanym człowiekiem. Tenże Pan, zapytany przez nas: "dlaczego tak mało ludzi?", ze stoickim spokojem rzekł: "odkąd tu pracuję nie pamiętam takich pustek. A tak w ogóle, to co to za artystka?" Na pół godziny przed występem Heather, w sali koncertowej znajdowała się garstka ludzi, a i bardzo podobnych rozmiarów garstka ludu nr 2 , siedziała w pomieszczeniu barowo-knajpiano-poczekalnianym. Że tak to ujmę. Bo cholera wie, jak nazwać miejsce, przypominające poczekalnię na dworcu, jednak serwujące swoim gościom piwo lub drinki. Ujmę to krótko, byliśmy wszyscy załamani. Gorycz porażki podbijał jeszcze fakt tablic informacyjnych, wywieszonych przed budynkiem Stodoły, które to oznajmiały o dwóch koncertach Kultu (miał być jeden, ale ten geniusz Kazik przyciąga jak magnes degustatorów kurwa mać "dobrej muzyki"), Fuckin'Drinkers, T.Love, Zakopower i cholera wie ilu tam jeszcze cudownych odkryć czy wielkich osiągnięć naszej "rockowej" sceny.  W tym miejscu zastanawiam się jaki jest sens opisywania wydarzenia Heather Nova'y, artystki którą uważam za cudowną i wybitną, skoro z całej 40-milionowej Polski przyszło około dwustu osób, na prawie półtora tysiąca pojemności klubu. Dodam tylko, że najbliższe dwa koncerty Heather Nova daje w Niemczech, a bilety na te przedstawienia zostały już dawno wyprzedane! Polska, ach ty mój kochany kraju. Cóż ja ci mam powiedzieć? Cóż ja mam od Ciebie wymagać, skoro ludzie tu mieszkający chodzą tylko na Depeche Mode, U2, Radiohead, Pearl Jam, Stinga i Red Hot Shity Fuckers. I jeszcze co niedzielę obowiazkowo do kościółka, w WarszaFce dodatkowo na Krakowskie Przedmieście i pod Sejm. A w telewizji za rozrywkę robi u nas tylko politic-show u Tomasza Lisa, albo Szkło Kontaktowe. Cóż kurwa mać mam wymagać od mojego kochanego narodu? Wczorajszych dwustu ludzi bawiących się genialnie zapamiętałem po twarzach wszystkich , niczym swoich najlepszych przyjaciół. A pośród nich nawet ze czterech czy pięciu braci Rosjan. I jakoś nie widziałem w Stodole żadnego elokwenta ze znaną gębą, czy to ze świata artystycznego, lub jakiegokolwiek dziennikarza z TV czy radia. Nie było tego koktajlowego mainstreamu. Nie było tej całej yntylygentey i kulturalnej WarszaFki. Nie było wejściówek? Czy co?!!! Jaki zatem jest sens pisania o półgodzinnym występie dziewczyny o imieniu i nazwisku Sara Johnston? , która chwilę później zasiadła za klawiszami u boku Heather, wraz z basistą, perkusistą i niemal hendrixowską gitarzystką, i razem dali taki koncert, że pozamiatali całą konkurencję. Jaką konkurencję? Nie ma żadnej konkurencji. Kazik mógłby tymi swoimi dredami co najwyżej wypastować kozaki Heather. Artystka i jej kompania nie dali po sobie poznać, że trafili do zaścianka kulturowego Europy i zagrali pełen koncert wraz z dwu-utworowym bisem. Nawiązując przy tym wręcz rodzinną atmosferę z podnieconą publicznością, której to za przybycie osobiście w tym miejscu składam wielkie dzięki!!!.
A za puentę niech posłuży cytat z sms/a, którego przysłał mi wczoraj Andrzej z Zielonej Wyspy, po tym jak mu napisałem, że grobowo i smutnie wygląda pusta "Stodoła" na chwilę przed koncertem Heather Nova'y. Oto ta odpowiedź: "Wstyd, że w Stolicy tak mało ludzi wrażliwych na poezję, muzykę, piękno... Życzę żeby śpiewała tylko dla Pana i proszę ją pozdrowić od Słuchaczy". I tylko żal, że nie mogłem Wyspiarskiemu Andrzejowi kupić płyty na tymże koncercie, o którą mnie poprosił, gdyż po prostu jej nie było. Zresztą to co było , to i tak się nie sprzedawało. Jedynie po koncercie pewien młody człowiek wyciągnął przy mnie 80 zł na śliczny t-shirt z okładką ostatniego albumu "300 Days At Sea", z którego to albumu, około połowę zawartości zagrała ta szczuplutka niewiasta na żywo. W towarzystwie zresztą całej masy starszych hitów. Oczywiście pisząc hitów, nie mam na myśli notowań z naszego ślicznego i miodem płynącego kraju.
Kilkugodzinny powrót do domu w nieustępującej mgle pozwolił na refleksje pokoncertowe, życiowe i inne, na tematy, na które tak pięknie tej nocy rozmawiało mi się w Peugeot'ciku Sebastiana, w towarzystwie jego samego, a także i Tomka. Za co Chłopakom składam wielkie dzięki! A także za to, że to oni zorganizowali tę wyprawę, zamówili bilety i wsadzili moje dupsko do tego autka, które także miało swój udział w tym dniu.
P.S. Zrobiłem telefonem pięć zdjęć, które wkrótce wkleję i rzecz jasna opiszę.

Dziękuję za uwagę.

P.S.2 - dopisano 10 listopada. Powyższe 3 zdjęcia zostały zrobione podczas opisanego koncertu w "Stodole", a nadesłał je Marek Przewoźny, o którym kilka słów znalazło się w powyższym tekście.
Bardzo dziękuję. Zdjęcia wspaniałe ! Czekam Marek na twoją relację z koncertu w rubryce z komentarzami.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl