piątek, 25 lutego 2011

MAGNUM - "The Visitation" - (2011) -

 MAGNUM - "The Visitation" - (STEAMHAMMER) -



MAGNUM to dla grupa szczególna i z najwyższej półki,choć nigdy nie potrząsnęła światem za nogawki. Nigdy nie dorównała, a nawet nie próbowała dorównać, największym tuzom w świecie hard'n'heavy. Swoje najlepsze lata muzycy mają już dawno za sobą i tylko cud mógłby pomóc grupie nagrać dzieła lepsze od "On A Storyteller's Night"(1985) czy "Wings Of Heaven"(1988), że wymienię tylko te najbardziej uznane, powiedzmy w skali obiektywizmu. Od serca dodałbym jednym tchem jeszcze "The Eleventh Hour"(1983), "Vigilante"(1986) - wyprodukowaną przez Rogera Taylora z Queen, a także rewelacyjną "Goodnight L.A."(1990) -niedocenioną należycie, pomimo 9 lokaty na Wyspach wśród sprzedaży albumów. Jakkolwiek by się silić na określenie stylu MAGNUM, to i tak najbarwniej splecione słowa nie oddadzą niczego, jeśli się po prostu nie posłucha charakterystycznego głosu Boba Catleya, a także, a może przede wszystkim,  kompozycji mózgu zespołowego, jakim jest od samego początku grupy gitarzysta Tony Clarkin. Dzisiaj ten całkowicie wybitny muzyk jest już tylko cieniem swojej świetności ,jednak wciąż potrafi oczarować. Nadal ma najwięcej do powiedzenia i to słychać. Co prawda album rozpoczyna się średnio. Dwa pierwsze utwory, czyli "Black Skies" oraz "Doors To Nowhere", choć stylowe, nie zaskarbiły mojej większej sympatii, pomimo kilkudziesięciu przesłuchań. Ale już następne dwa, tj. tytułowy oraz "Wild Angels"  to Magnum jaki kocham, ze świetnymi melodiami, mocnymi akordami gitar i klawiszy, a także zaangażowanym i rozmarzonym śpiewem Catleya. Piąty utwór "Spin Like A Wheel" niestety znowu razi średniactwem, choć podobno Magnum są z niego dumni i obowiązkowo chcą go wstawić do podstawowego repertuaru koncertowego na nowej trasie zespołu. Cóż..., ja poleciłbym bardziej dwa kolejne na tej płycie, sto razy lepsze od poprzednika, balladę "The Last Frontier" i wręcz triumfalny (ach, te klawiszowe fanfary !!!) "Freedom Day". Bomba! Kolejna kompozycja "Mother Nature's Final Dance" posiada w sobie wszystko co najlepsze było i jest w grupie, połączenie ballady i dynamicznego uderzenia, z melodią, która zapada od pierwszego kontaktu. Przedostatnim utworem jest "Midnight Kings", w sumie niezły , ale nie wyróżniający się niczym szczególnym. Oczywiście finał zawsze, jak to u Magnum, musi być dostojny, a nieco ponad 4-minutowy "Tonight's The Night" właśnie takim jest. Refleksyjna zwrotka, wykrzyczany refren, później śpiew całego zespołu, a po tym do końca grająca gitara. Subtelna, delikatna, jakby wyciągnięta z jakiegoś art-rockowego zespołu.
Na tej długiej , blisko godzinnej płycie, każdy sympatyk starego i nowego Magnum znajdzie coś dla siebie. Mnie wypada tylko żałować, że ta dobra płyta jest tylko płytą dobrą. To mało. Po takich grupach wymaga się dużo więcej. A zatem , do następnego razu.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl