Czasem zastanawiam się nad rzeczami, które dla innych są być może nieistotne, albo wręcz śmieszne. Ale ja chciałbym poznać na nie odpowiedź. Nawet jeśli wiem, że nigdy jej nie poznam. Dla przykładu, rozmyślając o mojej wspaniałej babci Masłowskiej, zmarłej 19 lat temu, zadawałem sobie pytanie, jakby się czuła w dzisiejszej rzeczywistości? Wszak dożyła Wolnej Polski, ale nie miała okazji biegle władać komputerem, telefonem komórkowym i tym podobnymi dobrodziejstwami techniki. Dzisiaj przecież tak normalnej, że wielu z nas nie wyobraża sobie życia bez tych gadżetów. Jednak, pomijając te rzeczy martwe, wyprodukowane co prawda przez człowieka, dla ułatwiania naszego życia, ważniejsze byłoby dla mnie, jak porozumiewałaby się moja Babcia ze współczesnymi ludźmi, ich umysłami, nawykami, często nerwowymi i nieprzyjemnymi? I tutaj myślę sobie, że z całym swoim dobrodziejstwem jakie w sercu nosiła, ciężko by jej było. Może dlatego, że była jednym z najwspanialszych ludzi tego świata. Zawsze wszystkim kazałem zazdrościć mi mojej babci Masłowskiej! Tak zawsze mówiłem i powtarzam po dziś dzień. Pamiętam jak babcie moich kolegów, wiecznie o coś miały pretensje, albo wydzierały gęby, albo pretensjonalnym tonem wszystko wnukom rozkazywały,.... Zero ciepła, uczucia, delikatności. Ot, takie rozwrzeszczane babsztyle, czujące się najlepiej w niedzielę w kościółku, albo na ciasteczku i kawce u swych pierduśnic przyjaciółek kościołówek. A Babcia Masłowska była kochana, zawsze jak do niej przychodziłem, witała mnie szczerym całusem, po czym mówiła: Andrzejuśka siądź, zaraz ci babcia mleczka ugotuje i ciasteczka na stole postawi. I zawsze robiła najlepszy kisiel, w którym były wszystkie prawdziwe owoce, śliwki, porzeczki, truskawki, ... I zawsze w pokoju stał właśnie co malowany nowy obraz, przykryty płachtą, jak na prawdziwego artyst(k)ę przystało. Teraz wiem, po kim chowam płyty przed audycją. Moja Babcia świetnie gotowała, piekła, obdarowywała uczuciami, radością ,troską i miłością naraz ! Była genialna. Do dzisiaj mam kilka jej obrazów, kilka jest w mojej najbliższej (co nie oznacza bliskiej) rodzinie, ale wiele poleciało także w świat, Holandia, USA, Niemcy,...
Cudownych obrazów, z końmi, dzikami, psami, jeziorami, stawami, lasami, damami i huzarami. Trudno je zliczyć. Babci obrazy cieszyły się wielkim wzięciem, choć popularności i uznania Van Gogha czy Beksińskiego nigdy nie zdobyły. Ale kilka wystaw miała i kilka skromnych nagród także. Największym wzięciem cieszył się kapitalny kolaż nazwany przez nią "Cztery pory roku". Wszyscy, którzy odwiedzali mój dom, zawsze na niego zwracali uwagę, opsypując słowami: genialny, cudny czy fenomenalny. Jestem z tego obrazu dumny. Bo nawet mój kuzyn poprosił Babcię o kopię, Babcia mu namalowała, ale mój oryginał jest dużo piękniejszy. Dobrze mu tak!!! Moja Babcia była artystką malarzem, ale była także normalną kobietą, u której nikt nie mógł dostrzec dziwnych cech ,jak u mnie. Choć ja akurat artystą (niestety) nie jestem, ale ten świat zawsze był i jest mi bliski. Zawsze powtarzałem, że dogadam się z malarzem, muzykiem czy poetą, a na pewno nigdy z jakimś inżynierem, pracownikiem i fanem Castoramy, Praktikera, czy właścicielem warsztatu samochodowego. Umysły wielbiące młotki, suwmiarki czy gwoździe pojmują ideologię świata mocno stąpając po nim, ja jednak dobrze się czuję wśród ludzi wrażliwych, a nie wrażliwych inaczej. Bo są dobrzy, bezpieczni, kochający, współczujący innym , itd... Za moją filozofię życia często dostaję po tyłku, ale nie cierpię. Dzięki niej pozbywam się chwastów. Niestety, coraz ich więcej, dlatego brakuje mi pięknie pnących się wzwyż kolorowych roślin i kwiatów, które to najlepiej pojmują filozofię i sens życia. Zawsze powtarzam mojemu synowi, jakaż to wielka szkoda, że Babcia Masłowska (czyli dla niego Prababcia) nie dożyła czasu jego narodzin. Wiem, że oboje by do siebie pasowali, Babcia malarka, Syn muzyk - artyści o wrażliwych duszach, a ja pośrodku nich, jako obserwator. Bowiem mnie Najwyższy nie obdarzył żadnym talentem, nauczył mnie tylko widzieć go ,i słyszeć,u innych, rozumieć, czuć, chłonąć, ale nie tworzyć. Zupełnie jak Antonio Salieri, który wielkość dzieł Mozarta słyszał czytając same nuty czy partytury. Z tym, że Salieri także był artystą. A każdy kto artystą zostać chciał, a nie został, to niech słucha i się nie odzywa. Bo to też sztuka umieć słuchać. I to nie tylko muzyki, ale i ludzi. Nie tylko mówić samemu i o sobie, ale słuchać i rozumieć innych. To takie dzisiaj rzadkie i niepopularne. No właśnie, czy moja Babcia umiałaby dopasować się do tych dzisiejszych czasów? Może i tak, choć ja wolę sobie ją powspominać taką jaką była. Wolę w pamięci przywołać atmosferę i zapach jej starego pokoju, antycznych mebli, starego radia z wielkimi gałkami, cz/białego telewizora, zapachu ciasta, kisielu, mleka, farb, pędzli czy płócien. No i słyszeć szczekającego Żuczka, gdy przycisnęło się dzwonek dwa razy, bowiem po jednym razie nie szczekał, gdyż był to sygnał dla sąsiadów. Tak sobie powspominałem, bo zainspirowało mnie takie kolejne chamstwo. Otóż, obok mojej pracy był sklep, typowy spożywczak. Chodziłem tam niemal codziennie, przez ponad 5 lat. I stale tylko: dzień dobry, poproszę to czy tamto. A to z panią pogadałem o tym, o tamtym, ...Tak coś jak w filmie, gdzie przy jakiejś historii autor pokazuje bohatera, który ma swój sklep, do którego on zagląda codziennie i nigdy go nie zdradza. Albo kawiarnię, gdzie bohater codziennie przychodzi na kawę czy ciastko i przegląda świeżą prasę. Kilkanaście dni temu na "moim" spożywczym obok swojej pracy zobaczyłem kartkę z napisem: "sklep przeniesiono na...". Myślę sobie, cholera jasna, jeszcze wczoraj robiłem zakupy, przedwczoraj, a i trzy dni temu... ,kobieta ze mną rozmawiała i słowem nie szepnęła , że się wynosi gdzieś tam... Zbyt trudno było powiedzieć: do widzenia sąsiad, czy coś w tym rodzaju. Okazało się, że bycie wiernym klientem do niczego już nie zobowiązuje. Tak samo jak ludzie zmieniają numery telefonów, nie powiadamiając o tym, a później gdy mają interes, to raptem im przychodzi do głowy, by nadrobić tę zaległość. Co to jest? !!! Skąd tyle chamstwa dookoła. To tak, jak baba, która wchodzi do sklepu, mówi kulturalne "dzień dobry", wszystkim ucina w rozmowie języki, bo jest najważniejsza i musi szybko zmienić 20 zł na parkomat, bo tłumok zapomniał drobnych, ale gdy sprzedawca powie, że nie ma drobnych, to pinda nie mówi już do widzenia, nie zamyka drzwi, a smród jej drogich perfumów długo jeszcze dławi i krztusi tych co pozostali w sklepie. I co zrobić, trzeba żyć dalej i pocieszać się, że wcale jeszcze nie jest najgorzej, bowiem przy takim progresie chamstwa, to za kolejne dwadzieścia lat, strach będzie wyjść na ulicę. Ciekawe, kto za dwadzieścia lat będzie mógł ciepło powiedzieć o swojej babci czy dziadku, skoro te dzisiejsze jeszcze "niebabcie", nie mają żadnych ludzkich cech, bądź tak niewiele, iż ich nie zauważam.