piątek, 11 lutego 2011

Gdy się nie smucą z czego chcesz, smuć się z czego należy

Hierarchia wartości i ważności wydarzeń dla każdego jest inna. Każdy z nas ma do niej zresztą prawo. Dla jednego ,na przykład ,ważnym wydarzeniem może być rewolucja w Egipcie, dla drugiego wczorajsza śmierć jednego z biskupów kościoła, dla trzeciego wypadek Kubicy i jego w konsekwencji długi powrót do zdrowia, a dla kogoś jeszcze innego, śmierć na przyklad Wielkiego Artysty, jakim bezsprzecznie był Gary Moore, zmarły w minioną niedzielę. Oczywiście, także możliwym jest przeżywanie ich wszystkich z osobna, choć w taki scenariusz, szczerze wątpię. Świat rządzi się swoimi brutalnymi prawami, i odkąd sięgam pamięcią, niemal zawsze wielcy mistrzowie sztuki (muzyka, malarstwo, itp...) przegrywali z ich odpowiednikami w sporcie, polityce czy kościele. Nie wiem dlaczego tak jest, że masy opłakują przywódców, którzy najczęściej miewają nieczyste sumienia, a za wzór stawiają tężyznę fizyczną, której nie zawsze należycie towarzyszy rozum. Pamiętacie Barejowski film "Mąż swojej żony" ? , gdzie ona była sportowcem, wiecznie w kręgu zainteresowań mediów, a on cenionym muzykiem, także odnoszącym sukcesy, nawet całkiem spore, a którego to twórczość niewielu obchodziła. Kiedy bohater nasz stanął na szczycie artystycznych dokonań, to prasa zamieściła o tym fakcie małą wzmiankę na jednej z ostatnich stron jednego z dzienników prasowych, a wiele innych tytułów prasowych sprawę przemilczało. Muzyka zawsze stała w opozycji do sportu, ale nie tylko.  Szkoda. Tak bez pretensji to zauważam, choć ze smutkiem. Chciałbym zobaczyć w telewizji programy na temat Moore'a, ażeby kilku ludzi sobie o nim pogadało, coś zagrało, powspominało, itd... Szkoda, że tak nie będzie. Muszę za to trzymać kciuki za Roberta Kubicę, tak szczerze jak prezes Kaczyński, muszę zauważać nauki kościoła jakich dokonał zmarły (arcy)biskup, będę solidaryzować się z dzielnymi Egipcjanami, choć znaczy to dla mnie tyle co morze Bałtyckie dla nich.