Ciężko ogląda mi się wszystkie dzisiejsze mecze piłki z komentarzem prowadzonym zazwyczaj w systemie tandemowym. Nic, tylko statystyki i matematyka. Wczorajsza transmisja Kolejorza z azerskim Karabachem kolejnym tego dowodem. Jacek Laskowski i jego współkomentujący prześcigali się wiedzą z tromptera, ostatecznie po pachy wymęczając chyba nie tylko mnie.
Od paru lat zapanował system zarzucania sprawozdawców wykresami, tabelkami, statystykami, więc trzy/czwarte komentowania opiera się na tego przytaczaniu. Nie wiem tylko, czemu to ma służyć i co udowadniać. Rozumiem, że na ich podstawie dążymy do ustalenia jakiejś jednej średniej, z której wykluje się prawdziwa wartość człowieka. Wszystko zaś wystające poza schemat, odpadnie. To już dewiacja, albo szał, sam nie wiem. A przecież historia, i to ta w miarę współczesna, jasno dowodzi, iż branie wszystkich pod konwencjonalność niczemu dobremu nigdy nie służyło. Dobrze wiemy, jakim ustalona przez Hitlera rasa aryjska okazała się niewypałem. Na jej czystość zrzucało się tak wiele składowych, że modelowy Aryjczyk najczęściej stawał się zlepkiem z niedoskonałości.
Dzisiejsza korporacyjność nauczyła nas życia pod wzory i schematy, jakby potępiając wszelaką indywidualność. A przecież nic tak nie przykuwa, jak inność. To właśnie dzięki niej świat legitymizuje się postępem i od swego zarania zaciekawia. Nie byłoby żarówki, gramofonu czy silników spalinowych, gdyby nie zabrali się za ich konstrukcje wszyscy ci inni. Nie dałaby rady ich wyinżynierować cała ta reszta od kopiuj/wklej. Czyli zwykły lud roboczy, wykonawczy i podwykonawczy. Na jednostki kreujące zawsze natura posyłała dziwaków. Ku podbojowi kosmosu, choć zarazem ziemskiemu unicestwieniu. Już dawno temu teledysk do "Another Brick In The Wall, Part II" podprogowo zapowiadał nasz nędzny byt, ukazując człowieka wbitego w jednolite kamasze, przemielonego i wyplutego z tej samej maszynki. Taśmowa produkcja, z góry ustalona wydajność, na końcu nuda. Dlatego dobrze, że jednak jestem inny. Fajnie mi z tym. Choć ta moja inność często daje popalić. Szczególnie, gdy przychodzi kupić buty, jakąś bluzę czy kurtkę. W moim kraju ustalono model faceta na od metr sześćdziesiąt siedem do metra osiemdziesiąt, góra cztery wzrostu, z numerem obuwia do 45. Bez obrazy, ale właśnie okazuje się, jak niedobrze być homosapiensem gabarytów ponad ogólnie przyjętą rozmiarówkę, ustaloną raczej wobec facecików, którzy po swą męskość zasuwają na siłownie oraz po wielgachne Jeepy do samochodowych salonów. W nich dorasta się do wymarzonego ego, dopóki nie przychodzi wozu opuścić i znowu być pod moim łokciem.
Wczorajsza wizyta w hangarze obuwniczym spełzła na niczym. Zwyczajowo. A już myślałem, że czasy, kiedy na pytanie: "czy jest?", odpowiedź: "nie ma" to historia. Że dzisiaj frontem do klienta, zapraszamy, wlatuj, zaspokoimy twoje zachcianki i wymagania, a przy okazji nieźle zarobimy. Nic z tego. Nie ma i nie będzie. Wciąż dla takich ludzi, jak ja, jest w tej Polsce socjalizm. Nawet gorszy niż gierkowski, bo przecież za towarzysza Edwarda nieraz ustrzeliłem w obuwniczym potrzebny rozmiar.
Panią ekspedientkę zapytałem, czy w tak dużym sklepie znajdzie się przynajmniej jeden trampek dla szkity o numerze 48? Zakłopotanie na jej twarzy zaczerwieniało jeszcze przed dokończeniem mego krótkiego zapytania. Na plus, pani się na szczęście nie poddała. Od początku tliła się w jej wnętrzu nadzieja, że może znajdzie. Przynajmniej ten jeden karton z nalepką XXL. Poszukiwania, nadzieje, bieganina po półkach, wreszcie magazyn, aż... polegliśmy oboje. I ona, i ja. Z tym, że to ja wciąż zostaję bez butów. I powiem Wam, Moi Drodzy, że gdyby nie moja amerykańska Sisterka, chodziłbym w tej mojej Polsce nie tylko boso, co i też gołą dupą. Elizabeth od lat ratuje we wszelakich t-shirtach czy bluzach, a ostatnio nawet z zimową kurtką. Bo dorwać u nas taką obszerną i słusznie wzrostową z haka, tak od ulicznego progu, to marzenie ściętej głowy. Oj, coś tym moim rodzicom nie wyszło. Tak mi się zdaje. Poszli z rozmachem, a tu kraina tyciu tyciu. Nic już z tym nie zrobimy. Przedstawienie musi trwać.
a.m.