wtorek, 5 lipca 2022

Milian

Lubię te nasze socjalistyczne orkiestry. Im bardziej z epoki Gierka, tym lepiej. Wówczas ta muzyka miała swój najlepszy czas. W sensie brzmienia, przestrzeni oraz dopasowania poziomem do amerykańskich standardów. A niekiedy bywało nawet lepiej. I nie przesadzam. Dlatego polecam Zbigniewa Górnego, Andrzeja Korzyńskiego, Włodzimierza Korcza czy Jerzego Miliana. Lubię ich wszystkich, choć z lekkim przechyłem szali na rzecz Korzyńskiego oraz Miliana. Każdego z owej karety posiadam kompakty, a niewymienionego tu Jerzego Matuszkiewicza trzymam nawet na winylu. Wiadomo, tematy do "Czterdziestolatka", "Janosika" czy "Życia Na Gorąco" mieć trzeba, niczym finkę przy wyprawie do lasu. Co prawda, Jerzy Milian nie był tak filmowy, ale miał potężną kinematograficzną wyobraźnię, którą opatuliłbym niejeden obyczajowy film okresu '71-'80.
Jerzy Milian - bogate brzmienie, bezbłędna realizacja, a jak na warunki socjalistyczne, wręcz doskonała.

Polecam CD z załączonego zdjęcia. To trzeci w dorobku Artysty longplay, oryginalnie wydany w 1975 roku przez Polskie Nagrania "Muza". Jego nr katalogowy SX 1278. Podaję, by czasem z niczym innym nie pomylić. Świetna rzecz. W tamtych latach było jej prawie na pęczki, acz nakład nie był śmiertelnie wysoki. Ale pamiętam przez moment z niemal każdej osiedlowej księgarni. Wszyscy mieli po parę egzemplarzy i nikt z rąk nie wyrywał. Gdy zmieniła się epoka i nastał renesans winyli, a tym samym młodziaki polubiły nasze dawne orkiestry, szczególnie te flirtujące z funk/soul/jazzem, taka muzyka wyszlachetniała. Dlatego 'wyreedycjonowane' z taką muzyką w nowych czasach kompakty plus winyle stały się towarem jak najgodniejszego poszukiwania, tudzież znikania ze sklepowych półek.
Polecam akurat z CD, bo jak wiecie, do nowych winyli mam małą awersję.
Co my tu mamy? Ano, choćby przefajne żeńskie wokalizy (czasem z wmieszanymi męskimi), do tego niemal rockowe partie fletu, jakieś jazzowe pianino, co również stanowczą, czytaj wyrazistą, mocną sekcję dętą. Ta ostatnia przypadłość płonie Ameryką, dosłownie rodem z gatunkowych soul/funk'owych produkcji. Niekiedy też usłyszymy wibrafon, skrzypce czy kontrabas. Oj, miał facet poczucie smaku, wyobraźnię, no i zaplecze. Czyli orkiestrę potrafiącą zrealizować wszystkie skrywane myśli twórcze. W młodości nie doceniałem tak złożonej, koherentnej muzyki. Wiadomo, jako kilkunastolatek łaknąłem solidnego rockowego czadu, natomiast Jerzy Milian proponował granie wysublimowane, dojrzałe, zdecydowanie przydatne wyrobionemu odbiorcy.
Na kompakcie, który w tym tekście oferuję, mamy nagrane dwa albumy, albowiem w bonusie otrzymujemy następny w dorobku Miliana, wydany w 1978 roku dla Pronitu, nieco już ustępujący swemu poprzednikowi długograj. Tego drugiego w ogóle nie pamiętam w sklepach. Polecam jednak przede wszystkim uwagę skoncentrować na pierwszej, wcale nie parszywej dwunastce nagrań.
Wartość ich w rejonie Polski, z której pochodzę, podbija fakt, iż Jerzy Milian to poznaniak, acz za obniżkę posłuży mu dawna przynależność do PZPR. Jest więc taka możliwość, iż obecna władza może pewnego dnia wpaść na pomysł odebrania Artyście wszystkich zasług. A nie brak u nas specjalistów od pośmiertnego osądzania. I tu kartka z historii. Nasuwa mi się papież Stefan VI, który w 897 roku w Rzymie zwołał słynny Synod Trupi w celu osądzenia poprzedniego papieża, Formozusa. Wydobył więc z grobu zwłoki, przyodział je w pontyfikalne szaty i zwołał prawdziwy sąd, z oskarżycielem i obrońcą. W konsekwencji rozprawy odciął Formozusowi trzy palce. Dokładnie te, którymi były już papież błogosławił lud. A zatem, nie ma żartów. U nas też jest pewien jegomość, do którego pasuje ta, jak i inna postać, równie haniebnego papieża - Bonifacego VI. Był on nie tylko okrutny, co też pazerny. A pazerność nie tylko objawia się przygarnianiem złota, lecz także niekończącą pokusą władzy. Dlatego po śmierci Bonifacego mawiano: przyszedł jak lis, rządził jak lew, zdechł jak pies. Przy czym, psiaków bym w to mieszał. Dla mnie to arcycudne istoty, za które dałbym się posiekać. Natomiast ludzi godnych tego, znalazłbym garstkę. Nie zawracajmy jednak sobie głowy nikczemnikami, a popieśćmy zmysły świetnym Jerzym Milianem z 1975 roku. Numery: "Wśród Pampasów", "Czasem Bez Tercji", "Gacek", "Street 2000" czy "Szklana Pryzma", to totalny odlot. Gdyby tę muzykę odpowiednio w tamtych dziejach opakowano i wstawiono na półki zagranicznych record'shopów, w muzyce Jerzy Milian stawiam, byłby naszym eksportem na miarę filmowego Romana Polańskiego. 

a.m.