"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek - 17/18 lipca 2022 (godz. 22.00 - 2.00)
98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
NAZARETH "Close Enough For Rock 'n' Roll" (1976) - ciąg dalszy pożegnania Manny'ego Charltona. Jego kombinacje, riffy, przebieranki, solówki czy inne sześciostrunowe rajce, wciąż wywołują uznanie. Wiadomo, dla wielu Nazareth to przede wszystkim głos Dana McCafferty'ego, dla mnie niby też, jednak bez Manny'ego Nazareth straciliby znaczny procent wartości.
- Lift The Lid
- You're The Violin
CORELEONI "III" (2022) - z każdym posłuchaniem coraz lepiej. Lubię takie niewyraźne z początku albumy lubianych wykonawców, ponieważ wiem, że coś w sobie kryją, a to zacznie się z czasem wyłaniać. -- "Sick & Tired" to niezły czad, ale i chwytliwa melodia, zaś "Would You Love Me" przypomniało o wczesnych Krokus. Pomimo, iż ci obecni też są w porządku. Wmieszałbym w to jeszcze odrobinę BonScott'owego AC/DC, z którymi Krokus wydają się stylistycznie spokrewnieni. Kółko się zamyka, gdy się tak nad tym zastanowić. Niedobrze, że aż do tego stopnia podobają mi się, albowiem rolą 'porządnego' dziennikarza przystoi jechanie po artystach. To dodaje środowiskowego splendoru. Ale ja nie potrafię nienawidzić wielbionej muzyki.
- Sick & Tired
- Would You Love Me
SCREAM MAKER "Back Against The World" (2015) - dajcie wiarę lub nie, ale Skrimmejkerzy podpisali umowę z Frontiers Records i już niebawem zaprezentują się międzynarodowo. Super! Cieszę się w ciemno. Nie sądzę, by nie wykorzystali takiej okazji i odstawili lipę. Niech nareszcie polski metal da coś z siebie i udowodni, że wcale nie jesteśmy eunuchami gatunku, jak te wszystkie Luxtorpedo-NocneKochanki, czy typ podobny syf.
- Walk With Me
PINK FLOYD featuring ANDRIY KHLYVNYUK of Boombox "Hey Hey Rise Up" (2022) - charytatywnie. Jakie to piękne i poruszające. A przyznam, nie bardzo lubię brzmienie języka ukraińskiego, którego nie bardzo odróżniam od ruska. Przepraszam moich braci i siostry zza wschodnio-południowej granicy, bo trzymam za Was kciuki i mocuję się w więzi zwycięstwa z tym bydlakiem Putinem, ale mówię jak jest. Ale teraz cofam wszystko, co przed chwilą powiedziane, gdyż Andrij Chływniuk tak wyśpiewał "Hey Hey Rise Up", że aż nogi ugięte. Cała fobia do nielubianego w słuchu języka prysła. Z dużą empatią słucham i staję w przekonaniu, iż "Ukraina w opałach, ale się podniesie i zwycięży" - to moje, nie z piosenki, choć z niej to przesłanie zdecydowanym tonem wypływa. I jeszcze jedno, Gilmour jak zawsze fantastyczny.
- Hey Hey Rise Up
- A Great Day For Freedom 2022
ALAN PARSONS "From The New World" (2022) - niewiarygodne, kolejne cudne coś. Nie dawałem wiary, że Parsons da jeszcze radę stworzyć dzieło na miarę najdoskonalszych dokonań okresu 70/80's. Czyli czasów, kiedy w zmysłowych i pod progową nutę piosenkach, nie miał sobie równych. Po poprzednim "The Secret" deklarował zejście ze sceny. No i teraz posłuchajmy, wszyscy, którzy w to uwierzyliśmy. Pan Alan, pomimo iż od dawna bez szyldu 'Project', tak dołożył, że ziemią zatrzęsło. Nawet w tych spokojniejszych, wczoraj zaserwowanych numerach. A jeszcze jajca będą, gdy dojdziemy do coveru The Ronettes "Be My Baby". Wyszło wyśmienicie. I wcale nie na żarty, gdyby czasem tak komuś zakołatało. Za tydzień ciąg dalszy, więc kto odpuścił wczorajsze ze mną spotkanie, ma szansę na moje rozgrzeszenie po nieusprawiedliwionej nieobecności. Po poznańsku: blałce.
- Fare Thee Well - {śpiew Todd Cooper - także saksofon}
- Obstacles - {śpiew Mark Mikel}
- I Won't Be Led Astray - {śpiew David Pack, gitara Joe Bonamassa}
POETS OF THE FALL "Ghostlight" (2022) - wiem, będę niewiarygodny, ale co tam, zaryzykuję: kolejna fantastyczna płyta. Tak mi się podoba, że brak w słowniku języka polskiego przymiotników do jej wy'pean'owania. O proszę, mamy nowe słowo. Podarek od Jacka z Warszawy, który uwierzcie, wcale nie jest uprzywilejowany, ani też mu nie wazelinuję. To naprawdę piękna płyta, którą traktuję jako zapłatę za moje audycje. Nigdy nie miałem talentu do śpiewania i grania na jakimkolwiek instrumencie, dlatego prowadzę radiowe audycje, które osobiście traktuję w kategoriach artystycznych. Jakkolwiek zabrzmiało to teraz nieskromnie, przyznacie zapewne, iż N.S. różni się od propozycji radiostacji komercyjnych. Każdy muzyczny upominek traktuję niczym grosik wrzucony do futerału ulicznego grajka. Jestem nim przecież. No, może trochę w ukryciu i nieokratowaniu. Na chleb tym nie zarabiam, ale Nawiedzone nie powstało z myślą o zysku.
- Lust For Life
- Chasing Echoes
JOURNEY "Freedom" (2022) - klawo, jak cholera. Wyszła im ta płyta, choć były obawy. Wyszarpnięte demo próbki krążące po sieci nie zwiastowały dobrze. Ale co znaczą poprawki, dobry remiks i produkcja. Pierwsza od jedenastu lat studio płyta ekipy Neala Schona momentami palce lizać. Jest z czego wybierać - piętnaście kompozycji, ponad siedemdziesiąt trzy minuty grania. Grania oczywistego, w sensie zarezerwowanego na potrzeby uprawianego przez ten zespół AOR'rocka, ale też i z kilkoma niespodziankami. Bowiem, w niezagranym wczoraj "Let It Rain", bywa psychodelicznie, a takie "Holdin On", to rasowy hardrockowy łamaniec, wcale nie taki oczywisty wobec szyldu Journey. Każdy znajdzie coś dla siebie. Spójrzmy na okładkę. Kartka z historii. Czyż nie bliźniaczka takich "Infinity", "Departure" czy "Evolution"? No to teraz tytuł - "Freedom". Wcale nie z racji wyzwolenia spod kajdan pandemii, a odniesienie do zakończenia sądowych sporów w zespołowych szeregach. Oj, ciągały po sądach. Ale koniec z tym, oto następuje zażegnanie walk na linii Neal Schon/Jonathan Cain a Ross Vallory/Steve Smith. Było ostro w minionym roku, postępowanie szło o 10 milionów dolarów.
Muszę się trochę rozpisać, wiele się dzieje. Jest parę zmian, co powoduje, że dane z albumowej książeczki są już trochę nieaktualne. Otóż, perkusista Narada Michael Walden oraz basista Randy Jackson nie są już podstawowymi członkami Journey. No chyba, że za chwilę znowu coś się zmieni. Natomiast Jason Derlatka, pełniący na "Freedom" rolę background vocals, wchodzi teraz w rolę drugiego klawiszowca, tuż obok zasłużonego Jonathana Caina. Cain właśnie wydał nafaszerowaną religijnością EPkę "Oh Lord Lead Us", a już niebawem cały album. Jedziemy z personaliami dalej; powraca oczyszczony z kryminalnych zarzutów Deen Castronovo - oczywiście jako perkusista, bowiem na płycie jest, lecz jedynie w roli wokalisty. Deen automatycznie powraca też do składu koncertowego. A koncerty ważna rzecz, bowiem w przyszłym roku Journey będą świętować 50-lecie. I to będzie inny zestaw piosenek od tego obecnie obowiązującego, co grupa zaoferowała wiosną podczas "Freedom Tour 2022". Trasy, którą supportowali Toto. Wskoczyli z marszu po tym, jak rozchorował się Billy Idol.
"Freedom" powstało w realiach zdalnych, czego w ogóle nie słychać. Panuje tu kolektywna brać, jakby wszyscy zagrali neck and neck. A prawdą, że każdy był gdzie indziej - Jonathan Cain w Nashville i na Florydzie, Neal Schon i Narada Michael Walden w Północnej Karolinie, a reszta nie wiem, gdzie, ale z tego co ptaszki donoszą, nie w Poznaniu.
- Together We Run
- Live To Love Again
- The Way We Used To Be
DAN REED NETWORK "Let's Hear It For The King" (2022) - też mi się podoba. Macie Kochani prawo nie uwierzyć, ponieważ długa przerwa pomiędzy pierwszą emisją albumu a wczorajszą kontynuacją, burzy mą wiarygodność. Różnie jednak bywa, czy to z czasem, czy nastrojem. Nie zawsze wszystko da się pomieścić w jednej audycji. -- Dan Reed Network nie mają już tej popularności, jak za czasów pierwszych trzech płyt, kiedy przemiennie produkowali ich Bruce Fairbairn oraz Nile Rodgers, niemniej teraz też grają jak wtedy, do tego brzmią jak na dwa tysiące dwudziesty drugi przystało. Przynajmniej połowa albumu to murowane hity. Nawet jeśli na naszych listach niewystępujące.
- Pretty Karma
TAKARA "Eternity - The Best 93-98" (1998) - japońska kompilacja obejmująca materiał z trzech pierwszych albumów Kalifornijczyków, z rewelacyjnym Jeffem Scottem Soto na wokalu. Kiedyś za ten kompakt zapłaciłem fortunę - jakieś 130/140 złotych. A warto dodać, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych była inna wartość pieniądza. Benzyna była po bodaj dwa lub góra trzy złote za litr.
- Spotlight - {oryginalnie na albumie "Eternal Faith" /1993/}
- Restless Heart - {oryginalnie na albumie "Eternal Faith" /1993/}
- Colors Fade - {oryginalnie na albumie "Eternal Faith" /1993/}
AXE "Five" (1996) - momentami przecudowna płyta. Utwór "Sting Of The Rain" widokiem z góry najwyższej. I jeszcze jakie obłędne śpiewanie. Że też wokaliście serce nie pękło. Niebezpieczna muzyka. Gdy tylko do niej zasiądę, Axe wydają mi się pozytywnym obłędem, w którym pobuszować na dłużej to czysta rozkosz. Jak dziwnie po tej muzyce wygląda rzeczywistość, szczególnie, gdy wejdzie się do osiedlowego warzywniaka.
- Sting Of The Rain
- Life In The Furnace
AXE "Twenty Years From Home 1977-1997 / Best Of" (1997) - obie części "Twenty Years" dostarczyły same re-recordery. W zmodyfikowanym składzie, co też należy dodać. Z racji przymusowych, bo i też, gdyby nie śmierć gitarzysty grupy oraz mocnej osobowości, Michaela Osborne'a, nie byłoby kilkunastoletniej przerwy w działalności. Ale nie byłoby też tego fantastycznego materiału. Wszystko jest i dzieje się po coś.
- Life's Just An Illusion - {nowa wersja numeru znanego z LP "Axe"} - bo życie to tylko iluzja. Nie róbmy sobie wygórowanych nadziei, bo doprowadzą nas do szaleństwa.
AXE "Twenty Years Volume II" (1998) - genialna 7-minutowa wersja "Masquerade". Jakże odmienna od pierwowzoru. Przede wszystkim dłuższa o dwie i pół minuty, na dodatek z fenomenalnym wykończeniem, którego brak w oryginale. Pierwsze wykonanie z 1983 roku jest balladą o jednolitym tempie, i zawsze brakowało mi podświadomie tego końcowego kopa. Aż nadeszła grupy reaktywacja i muzycy sami do tego doszli. Zmajstrowali więc taki dla tej piosenki finisz, ze w gardle ściska.
- Masquerade - {nowa wersja numeru znanego z LP "Nemesis"} - "... żyjemy w maskaradzie, więc kiedykolwiek okażesz uczucia, pójdą w marnotrawstwo... ".
HOUSE OF LORDS "Demons Down" (1992) - tradycyjne hard'n'heavy epoki grunge'u. Jak dobrze, że w Izbie Lordów nie dali temu paskudztwu ciała. Nie cierpię grunge'u i tym samym nie ma usprawiedliwień, czy to dla Lity Ford, Dona Dokkena, a nawet Y&T, iż w swoim czasie się nim zachłysnęli, co jednocześnie odbiło się czkawką na kilku ich fonografiach. Nie wolno. Trzeba być wiernym ideałom. Nie można sprzedać duszy Diabłu dla zysku. Okay, wszyscy ci artyści szybko wrócili na właściwe tory, jednak niesmak pozostał. Nawet, jeśli zdamy sobie sprawę, że każdy ma prawo do eksperymentowania. Trudno jednak usprawiedliwić zaprzedanie się grunge'owi w imię artystycznych poszukiwań. House Of Lords nigdy tak nie postąpili. W kryzysie popularności nurtu hard'n'heavy, po prostu nagrali jeden czy dwa mniej porywające albumy, i na tym koniec. Zobaczymy, jaki będzie ten najnowszy. Chwilę po wakacjach wszystko się wyjaśni. Ale zatrzymując się jeszcze na moment przy "Demons Down", mamy tu przede wszystkim świetny line-up, z jeszcze zasilającym grupę Greggiem Giuffrią. -- Na wczoraj mój ulubiony fragment "What's Forever For" oraz będący wyrazem i czcią wobec Boga "O Father". No, ale w końcu po coś wokalista James nazywa się Christian.
- O Father
- What's Forever For
PENDRAGON "Past And Presence" (2007) - olśniewający live w ramach 21-urodzin albumu "The Jewel". Tylko stare kompozycje, z samego "The Jewel" oraz okolic tamtych czasów. Stało się w Katowicach, w tamtejszym Teatrze Śląskim imienia Stanisława Wyspiańskiego. Magnesem występ nie tylko obecnych, ale i byłych członków Pendragon. Jest do tego zestawu dołączone wideo, ale nie ma to jak na żywo popatrzeć na legendarnych Johna Barnfielda, Rika Cartera czy Juliana Bakera.
- Please
- Oh Divineo
- The Black Knight
BIRTH CONTROL "Hoodoo Man" (1972) - przynajmniej wiemy, co zainspirowało Kaia Hansena do pozyskania nazwy dla swego zespołu - notabene też niemieckiego. Bo Niemcy, czy to metal, czy wcześniej rocka progresywnego, grali jak z nut. A nawet bez potrzeby z nich korzystania. Co prawda album "Hoodoo Man" nie jest tak wystrzałowy, jak wcześniejszy "Operation", ale też ma swoje momenty. "Gamma Ray" jednym z nich. Ten moment trwa blisko dziesięć minut. No kto Wam, moi Drodzy, zagra dzisiaj w radio taką dłużyznę (bez cięć na reklamy), jeśli nie Masłowski. I nikt nie opierniczy. Na to m.in. pracowałem medialnie dwadzieścia osiem lat.
- Gamma Ray
TUCKY BUZZARD "Warm Slash" (1971) - stary rock zawsze mile widziany. Mało go ostatnimi laty przedstawiam, bo i też realia inne. Być może się mylę, ale wyczuwam mniejsze zapotrzebowanie, niż w latach dziewięćdziesiątych, kiedy moje Nawiedzone specjalizowało się w prezentacji takiej muzyki. Brytyjczycy z Tucky Buzzard grali pod ucho fanów Deep Purple, Jane, Uriah Heep czy Atomic Rooster, stosując rajcowne konfrontacje gitar z organami, jednocześnie zdradzając zamiłowanie do hard rocka pod silnym wyzwaniem bluesa. Produkcją płyty zajął się basista Stonesów, Bill Wyman. Widzimy go na rewersie okładki stojącego pod drzewem i oddającego się tej szybszej czynności fizjologicznej.
- (She's A) Striker
- Fill You In
- Sky Balloon
ANTHONY PHILLIPS "Wise After The Event" (1978) - lubię ten utwór, choć nie jestem wielbicielem solowego Anthony'ego Phillipsa. Cenię go za wczesnych Genesis, szczególnie za album "Trespass". A jednak po opuszczeniu grupy muzyk w mojej opinii nie dokonał niczego wartościowego. No, może za wyjątkiem uroczego debiutu "The Geese And The Ghost". Ale to też tylko fajne, nic ponad. Mówiąc za wszystkich, lubimy ten album bardziej z uwagi na parę nazwisk, jak Phil Collins i Mike Rutherford, niż za wybitność zgromadzonej tu muzyki. Niemniej posłuchać lubię, nie częściej jednak, jak raz na kilka lat. I podobnie sprawa ma się z tym dziełem. Raczej jednolitym i momentami nużącym, jednak z paroma dyskretnymi przebłyskami. Jednym z nich, ponad 10-minutowy numer tytułowy, gdzie w drugiej jego części Phillips jakby antycypuje i nakreśla szkic wobec "Wind And Wuthering". Nie sądzę jednak, by Steve Hackett się tym zasłuchiwał współtworząc materiał na tamtą nieGabriel'owską płytę - przecudownych Genesis.
- Wise After The Event
==========================
==========================
"BLUES RANUS" - zastępstwo
niedziela 17 lipca 2022 r. - godz. 21.00 - 22.00
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
THE ROLLING STONES "Sticky Fingers" (1971) - obiecałem Krzysztofowi "Sister Morphine". Przed tygodniem nie udało mu się tego klasyka dokończyć, bo właśnie już miało wchodzić Nawiedzone Studio. -- "Siostro Morfino, zamień moje koszmary w sny. Słodki kuzynie Kokaino, połóż swą chłodną dłoń na mej głowie". -- Rzecz do spółki Marianne Faithfull plus Mick Jagger oraz Keith Richards. Czasy, kiedy Marianne wraz z Mickiem wspólnie kulali ciasto na pierogi i kiedy Ona miała jeszcze w głosie kryształ. Późniejszy Marianny w gardle żużel, to efekt dzielonej z Mickiem kołdry. Oczywiście wersja ze "Sticky Fingers" bez jej udziału, za to z Ry Cooderem na gitarze slide. Marianne nagrała ten numer trzy lata wcześniej.
- Sister Morphine
B.B. KING "His Definitive Greatest Hits" (1999) - kompilacja. Postać B.B. Kinga została przywołana w filmie "Elvis", stąd zamierzenie, by Gigant Bluesa wystąpił w programie Pana Bluesowego.
- The Blues Come Over Me - {oryginalnie na albumie "There Is Always One More Time" /1991/} - "... blues nadchodzi szeptem, ogarnia mnie, a ja czuję się szczęśliwy i wolny ..."
MACIEJ KRĘC "Brothers & Sisters / Blues Super Session" (2022) - tytuł albumu odwołuje się do słynnego "Super Session" Mike'a Bloomfielda i Al Koopera - choć to tylko moje przypuszczenie. W notatkach słowa o tym. Fajna rzecz i niekoniecznie stricte bluesowa. Mamy tu także nieco country/folk/rocka, a nawet jazzu, o czym zapewnia w tym duchu ballada "White Flower" - zaśpiewana przez nieznaną mi dotąd Helene Misund. Artystkę grupy Small Town Orchestra, którą to ekipę też dopiero poznaję, i jak na razie jedynie z nazwy. Piosenka z pianinem, trąbką, gitarą i rzecz jasna basem lidera tej płyty. Na co dzień muzyka poznańskich Blues Flowers, człowieka, który sięgnął wielu kontaktów, jakie pozyskał do zrealizowania tego albumu. Z naszego podwórka, choćby Magda Piskorczyk czy Wojtek Cugowski, ale są też muzycy ze Stanów Zjednoczonych, co nawet Norwegii. Całość wynikiem podróży po południu Stanów, gdzie wcześniej Maciej Kręc świat bluesa mógł sobie jedynie wyobrażać, a teraz go dotknął. Przemierzył Mississippi, Luizjanę, Atlantę i jeszcze wiele innych miejsc, w poszukiwaniu korzeni. Przy tej okazji sztachnął się bezkresnymi polami bawełny, które od dekad inspirują bluesmanów, ponieważ one właśnie uchodzą za miejsca znoju, na których blues wyrastał. Ale Maciej Kręc dotarł również do studia nagraniowego Sun Studio Records, gdzie swego pierwszego singla "That's All Right" w 1954 roku zrealizował Elvis Presley. Piękna wyprawa, przygoda życia. I z tego właśnie ten podwójny album. Przydałaby się jeszcze dobra promocja. Każdy wielbiciel gatunku powinien posłuchać.
- Color Of His Skin - {śpiew James Brierley}
- White Flower - {śpiew Helene Misund}
JOHN MAYALL "Wake Up Call" (1993) - wspomnienia, jeszcze raz wspomnienia. 1993 rok to był dobry rok w moim życiu. Sporo pozytywnego wniósł, a wydarzyło się jeszcze więcej. Niedziwne więc, że niemal każda muzyka, która się do niego przyssała, na starcie miała sporą szansę w moim sercu. Ale nie ma nic za darmo. Mayall się naharował i jego "Wake Up Call" musiało przebić się bez ulgowej taryfy. Tym bardziej, że w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim byłem raczej progresywny, więc każde pieniądze szły na wszelakie Marilliono-Pendragony, a różnym bluesowym było trudniej. O płycie trochę pomarudziłem w bluesowej godzince, więc pod spodem już tylko wykaz trzech wczoraj zaprezentowanych kawałków...
- Maydell - {kompozycja Johnny Neel oraz Warren Haynes, a więc obóz The Allman Brothers Band}
- Undercover Agent For The Blues - {Tony Joe White cover}
- Not At Home
ERIC CLAPTON "Nothing But The Blues" (2022) - znakomity live, wydany jakoś ostatnio, choć to materiał z 1994 roku z trasy "From The Cradle tour". O płycie rozpisywałem i rozgadywałem się już wcześniej, tak też jedynie dodam, iż "Have You Ever Loved A Woman" to premiera na mojej antenie, bo nie grałem tego jeszcze nawet w moim Nawiedzonym. No i można było sobie skonfrontować z poczciwą wersją Derek And The Dominos.
- Have You Ever Loved A Woman - {Freddie King cover}
JEFF HEALEY "Mess Of Blues" (2008) - już nie jako The Jeff Healey Band, bo i muzycy inni. Artysta zmarł 2 marca 2008, a to CD ukazało się trzy dni później. Dostarczyło numery z 2007 roku, w zasadzie same covery (m.in. Freddiego Kinga, Hanka Williamsa, Neila Younga czy Elvisa Presleya), które Healey z kolegami wykonali na żywo, albo przy udziale-, albo bez udziału publiczności. Do Ranusowej poduchy tylko fragment "Shake, Rattle And Roll". Godzina szybko przeleciała, nie dało się upchnąć w całości tego, ani niczego więcej. Za tydzień znowu obejmę zastępstwo, już teraz zapraszam!
- Shake, Rattle And Roll - {Big Joe Turner cover} - w oryginale rzecz z 1954 roku. Wykonywał to w swoim czasie również Elvis Presley.
==========================
==========================
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze