poniedziałek, 7 listopada 2016

w Kalifornii nigdy nie pada

Kolega podczas audycji zwrócił sms-em uwagę na fakt mojej niewiedzy względem braku popularności w naszym kraju piosenki "A Matter Of Feeling". Założyłem, że skoro rzecz niesinglowa, to o jej istnieniu mogą jedynie wiedzieć posiadacze albumu "Notorious" - tak przy okazji, mojego ulubionego spośród wszystkich firmowanych nazwą Duran Duran.
A podobno owa piosenka w stosownym czasie często gościła na łamach powszechnie wielbionej "Trójki". Jedynie tylko ja - radiowy ignorant - nie miałem do wczoraj o tym pojęcia. No i co ja na to poradzę? Już taki się urodziłem. Wiem, że słuchanie "Trójki" to inteligentny obowiązek, a ja tu taki kapiszon. Przyznam, że namiętnie słuchałem jedynie audycji nieodżałowanego Tomka Beksińskiego, a on nie cierpiał całego albumu "Notorious", jak i zresztą następnego "Big Thing". Wynikało to, delikatnie mówiąc, z jego niesympatyzowania z wszelakim funk/soul/popem, który akurat do mnie w miarę przemawiał. Nosferatu zaś dławił się wymiocinami już tylko na samo o nim wspomnienie.
Być może "Notorious" podziałało odpowiednio na Nawiedzonego z uwagi na ówczesny 21-letni sielankowy żywot. Byłem przecież szczęśliwym młodzieńcem, niepotrzebnie tylko w pewnej istotce rozkochanym, co na szczęście w konsekwencji lat następnych wyszło mi na dobre.
Nie analizowałem muzyki, nie porównywałem, nie konfrontowałem, a po prostu słuchałem i słuchałem... Chłonąłem garściami. Zupełnie przy tym nie dostrzegłem przeskoku Djuranów z nowego romantyzmu do funkowych rytmów - ze stajni Nile'a Rodgersa - odpowiedzialnego za ich czwarte dzieło. Tak tak, tego właśnie faceta od nieśmiertelnego "Freak Out" (a de facto, jak wiemy "fuck out"). Cała płyta wpędzała nogi w taneczną plątaninę, choć ja sam tańczyć nigdy nie lubiłem. I nic się pod tym względem na szczęście do dzisiaj nie zmieniło. Na każdej tanecznej imprezie poszukuję odizolowania i dobrego gadanego towarzystwa, by tylko nie dać się porwać na parkiet. Obowiązkowo skręcam stopy, kaleczę pięty, by wzbudzić powszechne współczucie kuśtykaniem, i to działa! Słowem, grunt, by tylko wywinąć się od akrobatycznego pajacowania. Kąsam, gdy jakaś zbłąkana duszyczka nie daje za wygraną: "ale chodź...tylko tę jedną piosenkę i dam ci spokój". A już najgorsze to te wszystkie przytulanki. Nigdy nie wiem, o czym oni tam gadają. Przez pięć minut szepczą tym babom coś do uszu (nie wiem, może wysysają nadmierną woskowinę, hmmm? - nowa rasa wampirów), a ta nic, tylko "uha ha, uha ha". On żonaty, ona ponoć też wierna, a tu takie jawne flirty. Kiedyś zapytałem kilku macho-kompanów, o czym wy z nimi dyskutujecie podczas tak długich kawałków? A wiesz, o pierdołach, o tym, o tamtym.... Cholera, więc o czym?!!! Nadal nie wiem. Co, że ma ładne włosy, tylko dzisiaj średnio domyte? A może o fajnych pantofelkach, które tak czaderskie, że chyba nie usnę?. I się nie dowiedziałem, więc nie tańczę.

Piosenka na dziś: Albert Hammond "It Never Rains In Southern California". Koniecznie w tej nowej symfonicznej wersji. Odżyły pożółkłe nuty. Nabrały nowej chęci do życia. Nawet Hammond zaśpiewał tu tak, jakby pragnął być usłyszanym na obu półkulach. Słucham tej płyty i słucham.... i cholernie mi z nią dobrze. No proszę, za ledwie trzynaście euro, bez jednego centa, a tyle szczęścia. Ach!






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"