niedziela, 6 listopada 2016

KINGS OF LEON - "Walls" - (2016) -







KINGS OF LEON
"Walls"

(RCA RECORDS)
*****




Bracia Followill dawno zdali sobie sprawę, że nagranie drugiego "Only By The Night" nie będzie łatwe. To też chyba nawet nie próbowali przykładać najnowszych tworów pod tamtych kalki. Jednak, gdyby ktoś czasem powątpiewał w moce twórcze królów dziadka Leona, to niech nastawi niedawno wydany "Walls". Siódmy w dorobku Amerykanów. Ten w żadnym stopniu do przodu świata nie pchnie, ale przynajmniej udowodni klasę zespołu.
Ktoś powie, że takie petardy, jak: "Crawl", "Sex On Fire" czy "Use Somebody", pisze się tylko raz. To prawda, lecz "Reverend", "Eyes On You", "Over" czy "Conversation Piece", również. A te lśnią i w niczym nie ustępują starszym o osiem lat kompozycyjnym braciom.
Kings Of Leon nie oglądając się za siebie, a także na zobowiązujące zdobytą sławą wygórowane oczekiwania, czynili swoje, i właśnie wygarnęli pracochłonnych dziesięć piosenek, od których nie sposób się uwolnić. W dodatku Markus Dravs wszystkie je umiejętnie na płycie porozmieszczał, że o wybornej produkcji nie wspomnę. Dzięki temu "Walls" słucha się z wypiekami na twarzy. I proszę się nie przejmować malkontentami, tych nigdy nie brakuje. Szczególnie wśród zgnuśniałych recenzentów, dla których efektowne bywają jedynie debiuty. Tam, gdzie sprawy w swe ręce bierze już tylko sama muzyka, jakoś ich nie widać. Pouciekali do swych nor, by z ukrycia ponownie upatrywać jakiegoś kolejnego krótkotrwałego zjawiska. A Kings Of Leon grają dalej. Grają swoje, najlepiej jak potrafią. I grają pięknie.
Nie analizując schematycznie albumu utwór po utworze, zachęcę Państwa jedynie do kilku jego fragmentów, a o resztę już musicie zadbać sami.
Faworytem na murowany hit wyrasta z lekka ponad 6-minutowy "Over", który zapewne wszelakie radiostacje przytną o połowę, dlatego trzeba zakupić płytę, by uniknąć ewentualnego niedosytu. Caleb Followill śpiewa w refrenie raz za razem: "...don't say it's over anymore...". I ja mu wierzę, iż Kings Of Leon nie mówią jeszcze ostatniego słowa. Kapitalna piosenka, choć w zasadzie niewiele przecież się w niej dzieje. Ale porywa tak, że słucham codziennie przynajmniej kilka razy. Proszę zwrócić uwagę, jaki Caleb jest w niej emocjonalny. Jakby mu za chwilę miało gardło wywalić w przestworza.
Weźmy następnie taki finałowy i tytułowy zarazem "Walls". Tak poruszającą balladą nie pogardziliby chyba nawet U2 czy Peter Gabriel ("...gdy runą mury....widziałem jak walą się jeden po drugim...").
No a przeboje? Jasne, tych przecież cała masa. Dla przykładu "Wild" - zupełnie jakby The Killers napotkali The War On Drugs, albo taki "Eyes On You", który jawi się singlowo, choć na małą płytkę go nie przewidziano. Dzisiejsi promotorzy mają słabe ucho, niech po nauki zapukają do drzwi mego wiekowego gustu.
Płyta przemiennie buja nastrojami. Rockowe akcenty potrafi zamienić nawet na partytury sielankowe, jak w latynosko brnącym "Muchacho" - z wplecioną uroczą gwizdanką, gdzieś tam pod jego koniec. Choć to przecież piosenka na cześć zmarłego przyjaciela Caleba. Następny w albumowej kolejności "Conversation Piece" zapewne zmiękczy niejedną wrażliwą duszyczkę. To chyba jeden z tych poruszających fragmentów, który posłuży zbolałym sercom.
Proszę posłuchać tej płyty uważnie. Od zainspirowanego klasycznym "Born To Run" Bruca Springsteena "Waste A Moment", wgłąb albumowej duszy, nie gubiąc przy tym choćby jednej nuty.
Tak się złożyło, że Followillowie nie wiem, czy świadomie, czy nie, ale właśnie wypuścili jedną z najlepszych płyt w karierze.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"