BIG COUNTRY
"Final Fling"
(CLASSIC PICTURES)
*****
Ostatnio na dobre powróciłem do moich ukochanych Big Country. Musiałem w tym celu także nieźle przekopać szafę z płytami DVD, by dostać się do pięknego koncertu z Berlina Wschodniego. Ten niesamowity show zarejestrowany w 1988 roku Szkoci zagrali dla 150 tysięcy ludzi, a jeszcze przecież rejestrowały go kamery, więc suma sumarum później dalsze miliony. Grupa była po wydaniu czwartego longplaya "Peace In Our Time", choć podczas tamtego wieczoru jakby zupełnie zapomniała o piosenkach: "King Of Emotion", "Thousand Yard Stare" czy "Broken Heart (Thirteen Valleys)", koncentrując się na sprawdzonych klasykach z pierwszych trzech płyt oraz singli. Bowiem grupa dowodzona przez Stuarta Adamsona obfitowała w wiele cudownych kawałków, które ominęły pełnoprawne długograje. Można tylko żałować, że tamten kapitalny występ zakontraktowano ledwie na ok. pięć kwadransów, choć z drugiej strony dla niemieckiego uciemiężonego socjalistycznego narodu, który z obozu państw Układu Warszawskiego był wyjątkowo zamknięty na świat, to i tak był świeży powiew z zachodniego lufcika. I to daje się zauważyć. Cóż za niezwykłe entuzjastyczne przyjęcie. Tłum klaszcze, śpiewa, widać, że ta muzyka wiele dla niego znaczy.
Big Country byli w tamtych stronach bardzo lubiani. Nie tylko w samych NRD, lecz w sąsiednich RFN także. Podobne gorące przyjęcie zgotowano grupie (w tym samym zresztą roku) w najbardziej odizolowanym od świata mocarstwie ZSRR. Koncert w Moskwie także nie należał do rozwlekłych, ale tam jednak grupa zagrała już kilka numerów ze świeżutkiej "Peace In Our Time" (wspomniane powyżej trzy kompozycje + nagranie tytułowe). W Pałacu Sportów był nie mniejszy szał, choć stupięćdziesięcio-tysięczny tłum robił jednak większe wrażenie. Trudno opisać słowami atmosferę, warto zobaczyć co dzieje się przy "Look Away", "Just A Shadow", "Chance" czy "Fields Of Fire", a jeszcze dołóżmy do tego niezwykle wyborną formę całej grającej czwórki. Mark Brzezicki gra z elegancją bliską Neila Pearta - wirtuoza z Rush, Stuart Adamson jest w genialnej formie wokalnej, jakby wciągnął chwilę wcześniej z tuzin surowych jaj, a Tony Butler i Bruce Watson bawią się gitarowymi strunami, niczym na podwórku dziewczynki skakankami.
Niewiarygodne, że pogodny i często uśmiechnięty Stuart Adamson kilkanaście lat później popełnił samobójstwo. Dlaczego komuś tak pięknie śpiewającemu i grającemu przyszło coś takiego do głowy. Był ogromnie wrażliwym człowiekiem, i żałujmy, że aż tak bardzo.
W tamtych latach tego typu granie miało się nad wyraz dobrze. W Irlandii U2 byli już nieźle rozbujani, w Walii The Alarm nagrywali swe najlepsze płyty, i choć stadionów na co dzień za ich sprawą nie sięgali, to jednak wspólne tournee u boku Queen w 1986 roku w pamięci pozostało. Do mocnego startu przygotowywali się (choć na krótko) Hothouse Flowers, natomiast Waterboys na własne życzenie zrezygnowali ze spektakularnych wyczynów, na rzecz bardziej kameralnej folk-rockowej twórczości. Nawet mocno cenionej, lecz nie dającej już rozmachu w rodzaju "The Whole Of The Moon", na co liczyła połechtana i rozentuzjazmowana chwilę wcześniej publiczność.
Pięknie wówczas grywano. Wyspiarze przenosili na grunt rocka wszystko to, co najlepsze w ich kulturze przez setki lat słała matka natura. Big Country byli jednymi z nich, przy tym oryginalni jak nikt. Stanowili za wzór przekładania akordów piszczałek, flecików, dud, kobz, itp. instrumentów na gitarowy grunt. Czyniąc to zmysłowo, elegancko, lecz z rockowym impetem. W tym stanowili wielkość jedyną i niepowtarzalną. I ta płyta DVD to przyjemnie obnaża. O pardon - dwie płyty, albowiem następna, sporo dłuższa (aż 22 nagrania), pokazuje grupę w późniejszym czasie (maj 2000 r.), kiedy to muzycy promują w rodzimym Glasgow ostatni wspólny album "Driving To Damascus". Tam już nie brakuje niemal niczego w repertuarze, za to koncert o wiele skromniejszy - klubowy. Stuart Adamson lubił większe sceny i takąż również publiczność - co da się dostrzec. Niestety czasy już nie te, choć koncert autentycznie wspaniały. W kraciastych spódniczkach - wszyscy!
Najbardziej poruszający moment berlińskiego show? Gdy Stuart Adamson w "Chance" buja publicznością we wspólnym skandowaniu "oooooo", zagrzewając: "....ein, zwei, drei....ooooo" - genialne! Pod koniec show atmosfera w tłumie przypominająca triumf w finale piłkarskiej Ligi Mistrzów.
Program berlińskiego koncertu:
RESTLESS NATIVES
WHERE THE ROSE IS SOWN
WONDERLAND
LOOK AWAY
JUST A SHADOW
STEELTOWN
PORROH MAN
THE SEER
CHANCE
IN A BIG COUNTRY
FIELDS OF FIRE
HONKY TONK WOMAN (z repertuaru The Rolling Stones)
in a Big Country..... |
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"