piątek, 21 grudnia 2012

kolejny koniec świata

Jakoś wyjątkowo spokojny byłem o dzisiejszy koniec świata. W końcu kilka takowych już w swym życiu przeżyłem. I jak pamiętam, każdy z owych końców, zawsze był tym ostatecznym i najprawdziwszym. Zastanawiam się, ile jeszcze uda mi się tych końców przed moim końcem przeżyć. Cóż..., w moim wieku rozmyślam nieraz niczym refleksyjny Stefan Karwowski, który w rozbujanym fotelu na płozach, medytował po śmierci szkolnego kolegi Mariana, ile to mu jeszcze przyjdzie olimpiad zobaczyć, a ile także festiwali w Sopocie czy Opolu.
Zresztą pomyślcie sami, co może ruszyć takiego człeka jak ja, urodzonego trzynastego? Podczas, gdy Zaboboni lękają się każdego takiego dnia, bądź dookoła szorują przez dwie dalekie przecznice po spotkaniu na drodze czarnego kota, ja mogę każdej trzynastce zaśmiać się prosto w twarz. Tak samo jak zaśmiać się mogę pełną gębą każdej żyjącej empetrójce.
Pamiętam jaką magią otoczono rok dwutysięczny. Bałem się go całe życie i zastanawiałem się - jaki to armageddon nadejdzie tego magicznego dnia. Przed rokiem dwutysięcznym największym strachem napawał mnie fakt bycia starym 35-letnim zgredem. W czasach szkolnych wydawało mi się, że to czas tak odległy, jak linia prosta pomiędzy Ziemią a najdalszymi kosmo-planetami.  Dziś jestem 47-letnim prykiem, i nie ruszył mnie ani rok dwutysięczny, ani wszystkie końce świata. Wraz ze wszelakimi przepowiadaczami przyszłości. Bo o topniejących lodowcach, płonących żywiołach, czy masowo wymierających istotach, napisać mogę i ja w taki sposób, że gdzieś tam ktoś, za lat pięćset czy tysiąc, przypasuje je do odpowiedniej okoliczności. A więc, takich przepowiedni bać się nikt nie musi. Bo i nie należy się bać. Ja raczej uważałbym na wszelkie takie związane z katastrofami lotniczymi, w której to dziedzinie bezkonkurencyjnie wiedziemy w świecie prym.
Wracając jeszcze do "Sylwestra-dreszczowca", przełomu 1999/2000. Pamiętam jak czekałem na samiutką północ. Był to zresztą wieczór szczególny, nie tylko z powodu magicznej daty,  ale i także dlatego, że dałem się namówić na bal sylwestrowy w towarzystwie co prawda przyjaciół, ale i niestety także cholernego garnituru, w którym wyglądam jak idiota, a czuję się jeszcze gorzej. Zresztą co tu dużo gadać, poza Bryanem Ferry przyodzianym w smoking, nie znam nikogo kto w podobnym ohydztwie wyglądałby w miarę stosownie. Oczywiście większość ludzi nie zgadza się z moimi poglądami w tej kwestii, ale to właśnie daje mi nad nimi przewagę. Ale do rzeczy. Czekałem z wypiekami na twarzy aż wybije północ. Zupełnie drugorzędną kwestią była nawet sama zabawa. No i wreszcie nadszedł ten moment. Odliczane sekundy, zapełnianie kielichów winem musującym a'la champagne, orkiestra werblami przycisza muzykę, ludzie stają wokół najbliższych, i zaczyna się oczekiwanie na bum, na huk, na race, no i na obiecany koniec świata. Jakież było moje rozczarowanie, gdy po chwili orkiestra zaczęła ponownie napędzać lud na taneczny parkiet. Znowu poleciały mydełka fa, takie tango, volare, comment ca va, i inne diabelstwa. A ja urżnąłem się aby tradycji stało się zadość. Kiedy rano się ocknąłem do wysikania i wlania w siebie jakiegokolwiek świeżego płynu, łeb mi trzaskał, że koniec świata.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)
nawiedzonestudio.boo.pl