piątek, 7 grudnia 2012

JOE COCKER - "Fire It Up" - (2012) -

JOE COCKER - "Fire It p" - (SONY MUSIC) - PREMIUM EDITION  ***3/4




Czego ja oczekuję od Joe Cockera?  Na to pytanie odpowiedź jest prosta - niezatapialnych piosenek. Czyli takich, których nigdy nie zapomnę, a gdy spojrzę po latach na daną okładkę płyty, od razu mi ta podpowie ,iż zawartość pod nią ukryta, sprawi mi dużą przyjemność. Na pewno do takich okładek zaliczam "With A Little Help From My Friends" - to z tych najstarszych, a także "One Night Of Sin" czy "Night Calls" - z tych późniejszych.
Kłopot mam jedynie z albumami z ostatnich dwudziestu lat. Wszystkie cechuje dobre rzemiosło, dobra produkcja, i po kilka udanych piosenek na każdym z nich. Niestety, jedno co je łączy, to niespójność jakościowa. Obok piosenek wręcz świetnych, często bywają nijakie.
Najnowszy album "Fire It Up", także pod tym względem ideałem nie jest, ale tym razem ilość fajnych melodii, zdominowała całość. Szczególnie dobre wrażenie robi pierwsza część płyty. Otwierający całość singlowy "Fire It Up", jest typowym Cockerowskim przysmakiem. Przebojowa melodia, średnie tempo, pół-rockowy zadziorny śpiew, no i charakterystyczne chórki, plus feelingowa gitara. Jednak tylko dobry otwieracz nie wystarczy. Udana płyta musi zatrzymać słuchacza na o wiele dłużej. Dopiero po kilku udanych i chwytliwych piosenkach, można sobie nieco poeksperymentować. Wydaje się, że Cocker chwycił się tej zasady, gdyż dokładnie podąża za wytycznymi. Otóż, druga piosenka powinna być zupełnie inna, by nie popaść zbytnio w monotonię - i tak właśnie jest. Gitara w "I'll Be Your Doctor" zawodzi nieco funky'ująco, pojawia się też sekcja dęta, także organy, ponownie smakowity żeński chórek, ale i mocniejszy rytm. Do tego kolejna fajna melodia, no i "ten głos". Płyta rozkręca się na dobre. I to jak!  Dwa kolejne nagrania są wręcz obłędne. Melodramatyczna ballada "You Love Me Back" oraz pop-rockowy "I Come In Peace", stanowią o sile Cockera. Myślałem, że ten skrzypiący głosik już nigdy nie zaśpiewa tak kapitalnych i chwytliwych numerów. Już tylko choćby dla nich warto mieć tę płytę. Jednak to nie koniec, gdyż następująca po nich ballada "You Don't Need A Million Dollars", także wciąga bez reszty. Ładnie została zbudowana, na bazie gitary akustycznej, gdzie raz po raz uderza nienachalne pianino, a Cocker swą mocą przewodzi tutaj bez reszty. A raczej czaruje, bowiem mało kto śpiewa tego typu rzeczy tak przekonująco jak On.
Później niestety troszkę płyta siada. Następnych pięć piosenek słucha się miło, jednak niczego więcej nam ona nie dostarcza. Nie ma tutaj niczego "na dłużej". Spokojny i lekko kołyszący "Younger", to takie trochę monotonne pitu pitu. Z kolei bardzo wyciszona ballada "You Don't Know What You're Doing To Me" nie posiada tego dramatyzmu, jakiego osobiście oczekuję od Cockera.  Tak samo, czegoś brakuje soulowo-jazzującemu "The Letting Go". Niby fajne dęciaki, taneczny rytm, ale melodia trochę taka do bez wyrazu. Troszkę w tej części płyty sytuację ratuje "I'll Walk In The Sunshine Again". Ten powolny utwór, maestro zaśpiewał dość żarliwie - co lubię - szkoda tylko, że melodia nie chce zapaść w pamięć.
Na szczęście trzy ostatnie kompozycje w pełni rekompensują przynudnawy nieco środek albumu. Bo choć nie jestem entuzjastą funky'ującego pajacowania, to skłamałbym mówiąc, że nie podoba mi się "Weight Of The World". Szczególnie jego refren. Chwytliwy, soczysty, przyprawiony na pop rockową modłę. Gdyby nie ta plumplająca zwrotka, z tą beznamiętną soul-funky gitarką, to w ogóle byłoby kapitalnie.
Przedostatnią piosenką jest przepiękna ballada "The Last Road". Ta bardzo sentymentalna kompozycja powinna spodobać się po prostu każdemu, komu pozostała w środku choćby nuta romantyzmu. Przy takich piosenkach zawsze najlepiej wspomina się stare czasy, ogląda pożółkłe pocztówki, i wznosi toasty z prawdziwymi przyjaciółmi. To kolejna perła tej płyty. No i pozostał nam już tylko finał w postaci "Walk Through The World With Me". Chciałoby się na koniec posłuchać jakiejś zapierającej dech ballady, a tu nie, maestro Cocker zaserwował na koniec spotkania typowo radiową piosenkę. Utrzymaną w średnim tempie, z tą typową dla swego stylu pijaną gitarką, ale i pięknym solo jakie ta wygrywa w drugiej swej części.
Fajna płyta. Naprawdę. Gdyby nie tych kilka przeciętniaków w samym sercu dzieła, byłaby nawet bliska doskonałości. Mimo wszystko bardzo cieszy i udowadnia , że wysoka forma wokalna mistrzunia w sierpniu 2011 roku w poznańskiej Arenie, nie była przypadkiem.

P.S. Do edycji specjalnej, nazwanej "premium edition", dołożono jeszcze 6-utworowe DVD. Bardzo atrakcyjne. Otóż, zawarto na nim sześć piosenek z płyty "Fire It Up", w formie takiego koncertu zrealizowanego w studio. Sesja do tego show została zarejestrowana w Los Angeles. Oczywiście cały zespół "zasuwa" z playbacku, ale wszystko zostało zgrane na tyle doskonale, że zgadza się taśma z ruchem ust Cockera, jego chórzystek, jak i całego przygrywającego mu bandu. Zupełnie jak na videoclipie.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)
nawiedzonestudio.boo.pl