JIMI JAMISON - "Never Too Late" - (FRONTIERS RECORDS) - ***2/3
PRIDE OF LIONS - "Immortal" - (FRONTIERS RECORDS) - **1/2
Kiedy Survivor nagrali swój utwór życia w postaci "Eye Of The Tiger", wokalistą był jeszcze Dave Bickler. I choć to właśnie jemu przypadła zasługa wokalna tamtej kompozycji, to jednak najlepsze albumy grupa zrealizowała, gdy przy mikrofonie nieco później stanął Jimi Jamison. Wokalista "marzenie" do tego rodzaju grania. Zresztą, Ameryka wydała wielu podobnych śpiewaków. Za przykład niech posłużą choćby Bobby Kimball z Toto, Lou Gramm z Foreigner, czy Steve Perry z Journey.
Najnowszy solowy album Jamisona "Never Too Late", został przyrządzony według starej dobrej receptury, i praktycznie niemal zupełnie nie różni się od najlepszych zespołowych dzieł Survivor. Mało tego, gdybym nie przeczytał w załączonej do płyty książeczce, kto jest autorem zamieszczonych tu kompozycji, a także przy okazji ich producentem, pomyślałbym że zapewne stoi za nimi stary dobry zespołowy kumpel Jimiego - Jim Peterik. Otóż nic podobnego. Całej sprawczej misji podjął się coraz śmielej ostatnimi laty kroczący po krainie melodyjnego rocka Erik Martensson. Ten skandynawski producent i kompozytor jest także sprawnym gitarzystą, na co dzień urzędującym w niszowej grupie Eclipse, która tak przy okazji, nagrała przecież kilka miesięcy temu znakomity album "Bleed & Scream". Na tym nie koniec, jego umiejętności można także podziwiać na (jak na razie) jednorazowym projekcie o nazwie W.E.T., na którym to zaśpiewał z kolei Jeff Scott Soto, a więc jedno z najlepiej nastrojonych gardeł heavy melodic rocka. Muszę jeszcze wspomnieć o jednej płycie, która jest zasługą Martenssona, a jest nią "Mercury's Down". Znajdujący się tam wyborny zestaw piosenek Martensson przygotował pod struny głosowe Toby'ego Hitchcocka - wokalnego partnera Jima Peterika z Pride Of Lions - ale przede wszystkim szefa Survivor, a co za tym idzie, także i zespołowego kumpla Jima Jamisona. Jak widać, świat jest mały i zawsze krzyżuje drogi ludziom o podobnych upodobaniach i talentach. Oczywiście w pozytywnym tego aspekcie.
Płyta "Mercury's Down" była kolekcją bardzo fajnych kompozycji, której to płycie w odniesieniu sukcesu przeszkodził jedynie całkowity brak jej promocji oraz niepodpisanie tegoż dzieła jakąś uznaną firmą w rodzaju Survivor, Reo Speedwagon, czy tym podobną.
Wracając do Jamisonowskiej "Never Too Late", pragnę polecić z niej wszystkich jedenaście piosenek, albowiem całości tego długograja słucha się po prostu jednym tchem. Obfitość i bogactwo melodii, a także emocjonalność ich przekazu, zwalają wręcz z nóg. I niech mnie piorun z jasnego nieba jeśli w swych słowach przesadzam.
Ostatnio złapałem się na tym, że nie potrafię przebiec przez dzień bez towarzystwa niektórych piosenek, jak: "Never Too Late", "I Can't Turn Back" czy "Walk On (Wildest Dreams)". Podobnie sprawa się także ma z obowiązkową douszną projekcją arcypięknej ballady "Heaven Call Your Name", a także absolutnym "killerem" w postaci "Street Survivor", który wypisz wymaluj, jawi się niczym nieodkryty dotąd hit Survivor. Dodam tylko, że cała pozostała reszta albumu jest niemal na tym samym wysokim poziomie.
Szkoda, że nie da się tyle dobrego powiedzieć o najnowszym dziele skądinąd świetnego duetu Pride Of Lions. Dowodzonego przez gitarzystę i kompozytora Survivor - wspomnianego już przed chwilą Jima Peterika. Przy okazji, warto wyróżnić również jego kumpla, wybornego śpiewaka Toby'ego Hitchcocka.
Płyta niby nie różni się jakoś drastycznie od poprzednich dzieł duetu, ale jednak czegoś jej brakuje. Co dziwi, szczególnie biorąc pod uwagę liczbę gości pozapraszanych podczas sesji do "Immortal" (wśród nich m.in perkusista Kelly Keagy z Night Ranger). Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że niemal każda z kompozycji jest mocno naciągnięta. Brakuje im zdecydowanie jakiejś lekkości. Nie mają one tych jakże dotąd charakterystycznych płynnych łączników pomiędzy zwrotkami i refrenami. Niemal wszystko jawi się jakoś tak niezgrabnie, a czasem wręcz kanciasto. I co z tego, że tradycyjnie wszystko u Pride Of Lions brzmi dobrze. Co z tego, że Hitchcock śpiewa pełnią płuc (a one mają moc!!!), a niezgrabny głos Peterika fajnie mu wtóruje w chórkach, skoro zlewa się tu wszystko w jednolitą magmę lukru i nijakości. Odnoszę wrażenie, że każda piosenka dostała za zadanie bycia "ładną", i ta owa "ładność" zaczyna irytować po zbyt długim obcowaniu z tą płytą. Ktoś powie, no dobrze, ale przecież oni zawsze tak grali, więc w czym problem?. Ano właśnie, nie wiem. Jedno wszak wiem, że poprzednich płyt słucha się jakoś zdecydowanie przyjemniej i bez uczucia nudy. Nawet jeśli na każdej z tamtych płyt, wyrzuciłbym po dwa/trzy numery, to przeważnie reszta pozostawiała już tylko dobre wrażenie.
Aby być sprawiedliwym, należy zauważyć, iż jest tu także kilka fajnych rzeczy. Szczególnie ballad, w których duet od zawsze był mocny. Spore wrażenie robią "Everything That Money Can't Buy" i "Are You The Same Girl". Także uroczo jawi się dynamiczny finał "Ask Me Yesterday", choć najładniejszą piosenką w całym zbiorze wydaje się "Shine On". Takie piosenki jak ta zapamiętuje się na zawsze. Piękny nastrojowy wstęp, a później rosnące tempo, i rosnąca z każdą sekundą dramaturgia, a do tego kapitalna melodia, którą nie każdemu jest dane skomponować. Ale Peterik urodził się z niezwykłym darem do pisania takich klejnotów. Już choćby tylko dla tej kompozycji fani Survivor powinni zostawić na ladzie za tę płytę co się należy.
Na koniec jeszcze pragnę dodać jedno słówko dla precyzji i jasności. Otóż, kiedy pozwalam sobie na chwilę niezadowolenia nowym materiałem stworzonym przez kogoś takiego jak Jim Peterik, to mam na myśli jakiś najprawdopodobniej jednorazowy i nieznaczny spadek formy, który przydarzył się kompozytorowi wybitnemu dla tego rodzaju muzyki.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)
nawiedzonestudio.boo.pl