niedziela, 28 listopada 2010

Magia winyli nie dla idiotów !!!

Wyjaśnijmy sobie raz na zawsze, na czym polega ten triumfalny powrót winyli. Dużo się o tym mówi od lat, przez co powstało sporo niedomówień i nieporozumień, a mnie najbardziej irytuje, iż nikt nie  nazywa rzeczy po imieniu. Moda na winyle nastała ,być może, troszkę dzięki facetom z tanecznych klubów, ze słuchawkami na uszach, dwoma gramofonami u boku, i ich palcom pieszczącym swymi odciskami winylową powierzchnię, przez co nagrane dzieła niejednokrotnie dostawały i dostają czkawki. Z kolei młode pokolenie ,wychowane na darmowych plikach z sieci, trochę zapragnęło zobaczyć, skąd ta muzyka niegdyś naprawdę się wydobywała. A że się kręciło coś tam na talerzu, fajnie wyglądało i dookoła jeden czy drugi kumpel zainstalował podobny sprzęt w domu, to i ten trzeci szybko zapragnął go mieć, by być trendy, no i w ogóle cool. To młode towarzystwo chciało ,by z winyli wydobywała się klubowa sieczka, jednak aby brzmiała troszkę po staremu. W końcu gość musi nabrać szacunku wśród rówieśników. Zaczęło się poszukiwanie, którzy to czarni byli prekursorami hip hopu, rapu i innych gówien. Po przejrzeniu wszystkiego w internecie, dowiedzieli się, że ci wcześniejsi czarni funkowali, soulowali, itp. rządzili na parkiecie. I tak doszliśmy do terażniejszości. I tak oto mamy w garści tych "znawców winyli", którzy wcale nie kupują masowo Led Zeppelin, Boba Dylana czy Alice Coopera. Ci dwudziestoparoletni "znawcy" i sympatycy winyli nie słuchają muzyki na winylach, bo niby naprawdę słyszą i czują ich czar, tylko słuchają winyli, bo są to winyle, a dzisiaj słuchać muzyki z winyli to jest to. Śmieszne i smutne zarazem. Taki jeden czy drugi studencki dupek (przepraszam tych 10 procent odmieńców, tych nie mam na myśli) w życiu nie kupi fajnego rocka czy popu na LP, tylko jakąś dygoczącą małpę w połamano-tanecznym rytmie. Najlepiej ubraną jak najkolorowiej. Mało tego, rzadko który z tych "znawców" wie, że prawdziwie brzmiące winyle, to te wytłoczone najczęściej przed 1985 rokiem Póżniej to z reguły tylko liczą się okładki i poczucie ulubionego nośnika do kolekcji, bo dżwięk i tak jest cyfrowy!  Te wszystkie dzisiejsze LP to cyfra przelana na winyl, i tylko ośmiesza się jeden koneser z drugim, twierdząc w towarzystwie, po wysłuchaniu takich płyt, że: "ach, jak ja lubię winyle, od razu słychać różnicę w jakości". Gówno słychać!!! Słychać, gdy się nastawi stary amerykański LP "Argus" Wishbone Ash, a po chwili ten sam ze zremasterowanego CD. Tutaj różnicę na korzyść LP głuchy usłyszy bez dwóch zdań. Dlatego Głuche Frajerstwo, dalej ściągajcie sobie Te wasze taneczno-funkowo-soulowe bzdety z sieci i nie traćcie forsy na winyle. Okładki wydrukujcie sobie na drukareczce w powiększeniu, da to wam efekt winyla.
Temat irytuje mnie od lat, przyglądam się towarzystwu uważnie, słucham o czym i jak mówią, no i jeśli z nich mają wyrosnąć w przyszłości inżynierowie od projektowania mostów, to ja zapisuję się na kursy bandżi. Wolę w taki sposób zabawić się rosyjską ruletkę. Nieskromnie pozwolę sobie na koniec napisać, że o winylach wie wszystko, czuje i trybi moje pokolenie, lekko młodsze i trochę starsze. Bo to my oglądaliśmy godzinami, z obu stron okładki płyt, wyczytywaliśmy z nich wszystkie litery, płyty pieściliśmy, chuchaliśmy, myliśmy i słuchaliśmy tak, że na moment nikt nie spuszczał oka z przesuwającego się ramienia gramofonu. O płytach, okładkach, producentach, inżynierach dżwięku oraz setek gości, wiedzieliśmy wszystko! A nie było internetu! Połykaliśmy książki, katalogi, czasopisma, naklejki, zabawki muzyczne i miliony innych gadżetów. I stąd nasza siła! A dzisiaj byle frajer od dwóch gatunków murzyńskiej muzyki (nie jestem rasistą na kolor skóry - jestem rasistą na cwaniactwo i głupotę!), od gramofonu kupionego w Allegro i kolekcyjki parudziesięciu winyli z ebaya, amazonu, itp. śmie nazywać się znawcami i koneserami. W dzisiejszych czasach w szkołach nie uczą skromności, tylko wmawiają, że trzeba wierzyć w siebie i iść na bezczelnego naprzód. I oni tak robią, i oni tak myślą, i oni nam, szczwanym lisom, próbują to wmówić. A ja na mej prawej dłoni opuszczam palce: kciuka, wskazującego, serdecznego i małego, pozostawiając ku górze ten jeden, którego to te żołędne smutasy są warte. Basta!