piątek, 25 lipca 2025

(*) Chuck Mangione

Lipcowa czarna seria nie ma końca. Bo, oto kolejne 'in memoriam' - umarł Chuck Mangione; amerykański trębacz/kompozytor, o włosko wymawialnym nazwisku: mandżione.
W młodości kolega często namawiał mnie do posłuchania jego meksykańskiego trąbienia w filmowych "Dzieciach Sancheza". I tak, szukałem tej płyty, szukałem... a konkretnie - podwójnego albumu. Amatorów jednak było więcej, więc upolować w Wawrzynku nie było łatwo, a jeśli już, to ceny zaporowe, niekiedy pod licytację, jeśli ramię w ramię naraz troje chętnych. Zawsze ktoś mnie przebił. Długo nie udawało mi się poznać tej muzyki. Ukazała się w siedemdziesiątym ósmym, a ja dopiero gdzieś w okolicach osiemdziesiątego/osiemdziesiątego pierwszego, dałem się koledze namówić na posłuchanie z jego kaseciaka. To był absolutny szok. Coś z jednej strony cudownego, z drugiej fascynującego. Nie mogłem wyjść z podziwu, a przecież to był jazz, do którego raczej serca nigdy nie miałem. Ale jaki to był jazz! W tej muzyce dało się ujrzeć całą historię Majów i Azteków, ale i niedogolone gęby złowrogich chroniących swe terytoria wieśniaków, poobwieszanych kaburami.
O filmie powiadano, że nudny, ale nie wierzę. Przekonam się jednak, gdy kiedyś go dostąpię, bo pomimo sześćdziesiątki na karku, jakoś nigdy się nie udało. Wiem, że zagrał Anthony Quinn, a to już stoi niezłą rekomendacją.
Nigdy nie śledziłem dokonań Mangione, przy czym miałem okazję poznać kapkę jego innej muzyki. Pomógł mi w tym w latach dziewięćdziesiątych sklep z kompaktami, jaki prowadziłem. Pamiętam, pewnego razu nastawiłem sobie kompilację Jego dokonań, krótką, na jednym CD, w takiej okładce z czerwoną lub wiśniową ramką otaczającą jego portret. Nie wiem, dlaczego ostateczne jej nie przygarnąłem. Były na niej tzw. momenty, chociaż przyznam, kompletnie ich teraz nie pamiętam.
Polecam Państwu - kto jeszcze nie słyszał - "Dzieci Sancheza". Pierwszy numer zwie się "Children Of Sanchez Overture" i trwa, uwaga! - czternaście minut. Proszę sobie nie myśleć, że uwertury to tylko jedno-/dwuminutowce. I ten wstęp do całego dzieła jest genialny! Śpiewa tu Don Potter, ale cała kwintesencja, gdy po sekcji bębnów, z paradą trąbki wchodzi Mangione. Na tym nie koniec, u schyłku pierwszej płyty następuje jeszcze dłuższe, siedemnastominutowe "Consuelo's Love Theme", a więc na miłosną, spowolnioną nutę "Children Of Sanchez". Tutaj z kolei rządzą klarnet, wiolonczela, flet czy bas, pod koniec mamy nieco wokaliz, także śpiewu z tekstem oraz cichej, z każdą chwilą coraz śmielej spotęgowanej trąbki. Piękny temat. Było nie było, miłosny. Ma w sobie oczywistą dla tego albumu meksykańskość, ale niekiedy wydaje mi się, że i słyszę nutę klezmerską.
Generalnie, niemal cały album przewija główny motyw ze wspomnianej uwertury i czyni to na różne sposoby. Np. na żywiej, jak dajmy na to w "Hot Consuelo", albo pogrzebowo, co zadziało się w "Death Scene". Jest wiele styczności, zapętleń, podobizn, wariacji, a mimo tego, choćby chwili nudy. Aaaa, no i, jeszcze genialne, ośmiominutowe "Medley", ale tego to już musicie sami posłuchać. Pomimo, iż to przecież kolejne tutaj kręcenie się wokół jednego.
Podziw budzi wirtuozeria Mangione, niczego oczywiście nie umniejszając jego ekipie, dwojącej się i trojącej. Szczególnie fajna rzecz dla koneserów bębnienia. Wiadomo, tamte rejony świata opierają się o rytm, wszystko inne jest tylko konsekwencją jego bazy.
Wspaniały Mangione. Już tylko powodem Dzieci Sancheza zawsze wiedziałem, że to Wielki Ktoś.

andy

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań)
lub radiopoznan.fm

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl