Latem kończącego się właśnie roku Tomek wypatrzył w ofercie jednego z warszawskich teatrów przedstawienie "Słoneczni Chłopcy", w którego obsadzie m.in. Cezary Żak oraz Artur Barciś. I już mieliśmy całą paczką pojechać, lecz moje chirurgiczne komplikacje zaniechały aż tak dalekosiężnym marzeniom. Wiecie więc, co Tomek zrobił? Skontaktował się z organizatorem przedstawienia sugerując, że może by tak przywieźć spektakl do Poznania, no i proszę sobie wyobrazić, po paru/parunastu dniach otrzymał informację, że jego sen właśnie się spełnił. Pod opiekę "Słonecznych..." wziął się Teatr Wojart, który wystawia się w trochę niedogrzanej zimą Auli Artis, lecz organizacyjnie na setkę, skoro plakaty wychwalają agencję za niedawne przedstawienia z Krystyną Jandą czy zmarłym ostatnio Jerzym Trelą.
Za podsunięcie pomysłu, Tomek w podzięce poznańskich organizatorów otrzymał pierwokup najlepszych wg siebie miejsc, więc całą piątką zajęliśmy środek tarczy pierwszego rzędu, z nogami niemal wkraczającymi na jeden z dywanów przynależnych scenerii tej circa dwugodzinnej sztuki. Ubawiłem się po pachy. Cezary Żak, jako William Clark oraz Artur Barciś, jako Al Lewis. Oboje są zapomnianymi artystami. Kiedyś bywali ozdobą sztuk teatralnych, a nawet telewizyjnych reklam, jednak upływający czas pozwolił ludziom o nich zapomnieć, a i oni sami zwyczajnie zgnuśnieli. William bardzo się zaniedbał, Al schorowany, jednak dla niepoznaki w eleganckim odzieniu, co i tak nie zatuszowało ich zgorzknienia i wobec siebie złośliwości, a co gorsza, oboje nie dawali już rady zapamiętywać potrzebnych wobec powierzonych ról kwestii, pomimo iż wciąż tkwili w przekonaniu własnych wielkości. Panowie się z jednej strony nie znoszą, a z drugiej potrzebują jak tlenu. Są na siebie skazani miłością Pawlaka do Kargula, i na wspak.
Miałem obu jak na dłoni. Było też parę przypadkowych kontaktów wzrokowych, zaś podczas końcowego aplauzu Tomka Kasia otrzymała od Pana Artura dużą czerwoną różę, którą ten z kolei chwilę wcześniej odebrał w podzięce od organizatorów poznańskiego teamu.
Nie mogło też zabraknąć nawiązania do Miodowych Lat. W outro spektaklu, czyli muzycznym finiszu, przez moment fragment znajomej melodii z czołówki przygód Tadzia Norka i Karola Krawczyka. Do tego chwilę wcześniej wmontowany w dialogi inteligentny wtręt, o potrzebnej zapłacie za sztukę - kiedy to William zwraca się do Ala, że gdyby chciał się pośmiać w teatrze, to po prostu kupiłby bilet. Świetne.
Podobało mi się baaardzo i proszę o jeszcze.
P.S. Tomku Ziółkowski, jesteś Pan debeściak. Wiedziałeś?
a.m.