wtorek, 20 grudnia 2022

"NAWIEDZONE STUDIO" - Radio na 98,6 FM Poznań / program z 18/19 grudnia 2022








"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek - wydanie z 18/19 grudnia 2022 (godz. 22.00 - 2.00)
 
98,6 FM Poznań lub afera.com.pl 
realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

THE STRANGLERS "Giants" (2012) -- 6 grudnia roku panującego odszedł Jet Black. Bębniarz Dusicieli, związany z grupą od zawsze, a jedynie z racji chorobowych odłączony od ukochanej maszynerii w 2018 roku. Na ostatnim, jak dotąd albumie "Dark Matters", w jego miejscu pojawił się Jim MacAulay, lecz i tak Jet Black na zawsze pozostanie synonimem 'shake, rattle and roll' wobec tej fantastycznej formacji.
- Freedom Is Insane
- 15 Steps

IAN GILLAN "One Eye To Morocco" (2009) -- post'mundialowe jedno oko na Maroko. Po najlepszym z możliwych finałów Argentyna-Francja, powinienem zaserwować tango argentyńskie, ewentualnie jakieś zgrabne wobec przegranych chanson, tymczasem Nawiedzone Studio zawitało do Maroka, którego futboliści na właśnie zakończonej imprezie przetarli Afryce szlaki, i kto wie, być może medal dla Czarnego Lądu to już tylko kwestia kolejnych mistrzostw. Poza tym, wokalista Deep Purple właśnie od nas Polaków podłapał powiedzenie: "jedno oko na Maroko, drugie na Kaukaz". Zachwycony, bez chwili namysłu postanowił pierwszym jego trzonem ochrzcić ówczesny nowiuśki solo album. Piosenka tytułowa trzyma nastrój marakeszowego serca pustyni, zaś Gillan wbił do mikrofonu: "nie wiem, dokąd zmierzam, nie wiem, co robię, ale czuję się wspaniale. Mam jedno oko na Maroko, muszę tylko podążać przez upajającą noc". Szkoda, że po angielsku tytuł się nie rymuje. Może powinno być: "one eyeocco to Morocco"? A co do Mundialu, pomijając kwestię naruszania praw człowieka, o co niech oręż naciągnie Amnesty International, to nareszcie po raz pierwszy w historii tej imprezy ktoś pomyślał o Nawiedzonym Studio i zaplanował niedzielny finał o ludzkiej godzinie, niekolidującej z nadawaniem w eter najlepszej muzyki. Będę sprzyjać organizacjom mundiali w obszarach innych stref czasowych, a zdaje się 2026 rok też mi to zagwarantuje. Oby już nigdy ważne mecze o niedzielnej dwudziestej pierwszej.
- One Eye To Morocco

BLACK SABBATH "Heaven And Hell" (1980 / reedycja 2022) -- wysokiej jakości najnowsza reedycja najlepszego albumu Sabbs z Ronnie'em Jamesem Dio. W młodości szalałem za tą muzyką, ale co ważne, wciąż ją lubię. Mój pierwszy egzemplarz z byłej Jugosławii znalazł też i tu odzwierciedlenie. Wewnątrz możemy 'popodziwiać' reprodukcję tamtej okropnej okładki, wyzbytej aniołków ze szlugami.
- Lonely Is The Word

LANDFALL "Elevate" (2022) -- Brazylia na Mundialu bez popisu, ale w muzyce trzymają sznyt. Drugi album tamtejszych lekkich hardrockowców przynajmniej z paroma kapitalnymi numerami. Trzy z nich poszły u mnie ostatniej niedzieli, ale na tym nie koniec. Młoda grupa, perspektywiczna, choć tak po prawdzie, stażowo żadni tu nowicjusze. Wokalista Gui Oliver śpiewał przed laty w Journey'o-podobnej formacji Auras (prezentowałem), do tego jest wziętym tekściarzem, z którego usług korzystali Jimi Jamison (Cobra, Survivor), Bobby Kimball (Toto) czy Fergie Frederiksen (Toto). -- Momentami olśniewająca gitara Marcelo Gelbcke'ego. Słuchanie jego riffów oraz solówek dużą rozkoszą.
- Waterfall
- Heroes Are Forever - {dedicated to Pat Torpey}
- Elevate

TOMMY DeCARLO "Dancing In The Moonlight" (2022) -- znowu trafił Serafino Perugino. Zamarzyło mu się, by Tommy DeCarlo nagrał w jego stajni płytę w duchu Boston, jeszcze dosadniejszą niż "Life, Love & Hope", w której Tommy uczestniczył, no i udało się. Gdyby tylko jeszcze gitary podłożył Tom Scholz (a przecież i tak panowie Julian i Andersen dają radę), mielibyśmy Boston z marzeń i snów.
- This Road Will Lead To You

SABU "Banshee" (2022) -- uważam, że będący w kwiecie wieku Paul Sabu, wciąż najlepsze ma przed sobą. Ta płyta również na to wskazuje. Oto kolejny dowód muzycznego rozwoju i drzemiąca chęć postawienia kilku akcentów wskazującym palcem: 'to jeszcze nie wszystko, na co mnie stać'. W zasadzie Sabu zrobił tę płytę do spółki z Barry'ym Sparksem, podobnie jak Paul Sabu także wieloinstrumentalistą, choć na sztandarze wszystkie zasługi wziął na siebie ten pierwszy. Czyżby chęć rewanżu po niedawnej płycie Jesse'ego Damona, upichconej do spółki właśnie z Paulem Sabu, a też przyodzianej prestiżem tego pierwszego. Nie nie, to oczywiście żart. Wszyscy panowie bardzo się lubią i na pewno nie rozbierają tego na czynniki pierwsze, jak czynię to teraz ja.
- Rock
- Turn The Radio On

ANTHRAX "Sound Of White Noise" (2003) -- ktoś powie: hybryda. No bo jak, metal i Badalamenti, to nie licuje. A czemu nie? Który leksykon zabrania podobnych konglomeratów? Jeśli macie w chałupie takowy, od razu na śmietnik. Wszystko nastrojem współgra, podobnie jak dorzucone w poniższym, mrocznym numerze syntezatory, orkiestracje, a nawet ekstra gitary nieodżałowanego Księcia czarnych symfonii.
- Black Lodge

MARIANNE FAITHFULL "A Secret Life" (1995) -- cudowny album! Jeden z artystycznych triumfatorów '95 roku, a nawet zaryzykuję, iż był to widok z góry najwyższej. Oto muzyka z antycznej już teraz krainy wysublimowanego, elektronicznego rocka, wyzbytego jednak gitarowych sprzężeń, a nawet gitar w ogóle, gdyż syntezą owej muzyki wytrawne orkiestracje, a niekiedy elektroniczne narracje wszech panującego Badalamentiego, otulające woalem zniszczały głos Marianne wobec jej miłosnych uniesień i drzemiących niepokojów.
- Sleep
- Love In The Afternoon
- Flaming September
- Bored By Dreams

PET SHOP BOYS "Actually" (1987) -- Angelo Badalamenti to nie tylko "Twin Peaks" czy "Blue Velvet", ale i też np. Pet Shop Boys. Mistrzowie nastrojowego disco zbili poniższy utwór z samych indywidualności, otóż współkompozytorem Ennio Morricone, zaś orkiestracji dołożył Angelo Badalamenti. Najbardziej nastrojowa piosenka na tej momentami nieźle roztańczonej płycie, gdzie m.in. "One More Chance", "Heart" lub "It's A Sin". Nasz Wifon w stosownym czasie wylicencjonował ten album, i zrobił to na aktualnie, w dodatku nie omieszkał wyzbyć się wysokiej jakości dźwięku. Była to jedna z najlepiej wykonanych licencji w dziejach polskiej fonografii.
- It Couldn't Happen Here

PET SHOP BOYS "Behaviour" (1990) -- ten album również wydano u nas. Uczyniono to w stosownej dla niego epoce, tym razem już nie przez Wifon, a licencję nabyło 'spokrewnione' na polskim rynku z Sony, MJM. Też jest świetny, podobnie jak "Actually", choć sprzedaż oraz ogólne notowania tyciu niższe. Co nie oznacza, że i tu piosenkowych kolosów nie brakowało, weźmy m.in. "So Hard", "Jealousy" czy przecudowne "Being Boring". No i aż dwa numery z orkiestracjami Badalamentiego. Wszystkie w ramach 'in memoriam' wobec Mistrza zaserwowałem w ostatnim nocnym paśmie mojego N.S.
- This Must Be The Place I Waited Years To Leave
- Only The Wind

DUSTY SPRINGFIELD "Reputation" (1990) -- nieodżałowana Dusty świętowała triumfy w latach sześćdziesiątych, jednak potem przecież także od czasu do czasu nagrywała fajne rzeczy. Jedną z nich bez wątpienia album "Reputation", z niemal połową repertuaru stworzoną przez Pet Shop Boys. Ale tutaj dobrych nazwisk więcej, bo i Brian Spence, Rupert Hine czy tandem Gerry Goffin z Carole King. Jak nietrudno się domyślić, mamy tu również Badalamentiego, który w "Nothing Has Been Proved" dołożył orkiestracji, natomiast PetShopBoys'owy Neil Tennant wokaliz. Wspaniała piosenka, w końcówce opatrzona klimatycznym saksofonem (na nim Courtney Pine) oraz nawiązaniem w tekście do Afery Profumo, politycznym w latach 60' skandalu na Wyspach.
- Nothing Has Been Proved

BOB WELCH "French Kiss" (1977) -- uwielbiam "French Kiss". Solowy debiut ówczesnego już FleetwoodMac'kowca pokrył się Platyną, i nie sądzę, by wpływ na ten stan rzeczy miało wydane w tym samym roku "Rumours". Chociaż akurat dobór gości zapewne tak. Wśród nich trzy/piąte Fleetwood Mac: Lindsey Buckingham, Mick Fleetwood i zmarła ostatnio Christine McVie. To właśnie dla niej specjalnie z półki wyciągnąłem tę płytę. We wszystkich trzech poniższych numerach Christine pojawia się w sekcji 'background vocals' i jak zawsze jest niesamowita. -- I jeszcze ode mnie nutka mocnej szczerości: nie można deklarować się fanem Fleetwood Mac udawając, że nie ma tej płyty. Od inicjującego ją "Sentimental Lady" (... sentymentalny, delikatny wiatr, znowu przelatuje przez moje życie ...) aż po "Lose Your Heart" (...sprawiłaś, że straciłem dla Ciebie serce, a czy Ty straciłaś je dla mnie?), poezja smaku. Trzeba mieć!
- Sentimental Lady
- Easy To Fall
- Lose Your Heart

FLEETWOOD MAC "Tusk" (1979) -- spośród dwudziestu kompozycji, aż w sześciu głosem przewodzi Christine McVie. No, może z jednym wyjątkiem, albowiem "Think About Me" zaśpiewała w duecie z Lindseyem. Po mega sukcesie "Rumours", "Tusk" okazało się komercyjną porażką. W dodatku dwupłytową. Pamiętam, jak na album narzekano, że jakiś taki rozmydlony, generalnie za długi, w dodatku bez klarownych przebojów. Narzekań starczało na całą polską mentalność, a mnie się podobało. Kto wie, mogła mi w tym lekko dopomóc efektowna okładka, która zarazem ciężka, jak cegła. No, ale wewnątrz jej także przefajne wkładki, na samych winylach okazałe labele, itd... Napatrzeć się nie mogłem. Jakże łatwiej się też dzięki temu słuchało. Do dzisiaj bronię "Tusk", choć raczej w jej temacie polemik nie wywołuję. Szkoda zdrowia, tym bardziej, że za dużo go nie mam.
- Brown Eyes - {śpiew CHRISTINE McVIE, gościnnie PETER GREEN}

PLEASURE THIEVES "Simple Escape" (1992) -- od tego momentu na trzech dyskach zestaw kompaktów wykonawców mniej oczywistych. Jedyna płyta Pleasure Thieves repertuarowo atrakcyjna, lecz ogólnie bez sukcesu. Niestety powstała w złym czasie, kiedy na świecie dominował flanelowy rock, poza tym wytwórnia Hollywood Records też nie zrobiła nic, by tej ejtisowo brzmiącej formacji nie dogaszono rozżarzonego promyka nadziei.
- Beautiful Disguise
- Pictures Of Madness

THE MIGHTY LEMON DROPS "Laughter" (1989) -- nie istnieją od mniej więcej trzech dekad, ale ich nazwę przeróżni alternatywni wciąż przywołują. Dropsi nie byli ani postpunkowcami, ani gotami, choć krytycy koniecznie widzieli ich w jednej z tych szuflad; oni po prostu grali lekko mroczny pop rock, z radiowymi melodiami, acz odpowiednim indie przyłożeniem, niekiedy new'wave'ową surowością, mocnym bębnieniem, zadziorną gitarą i silnym wokalem Paula Marsha. Ogólnie bardzo dobra ekipa, która za szybko spakowała się w futerały i na kołek.
- Into The Heart Of Love
- Where Do We Go From Heaven

RAIN ON BAMBOO "Sleep & Poetry" (1994) -- nieznani, nie tylko u nas. Mieli na koncie dwa albumy plus niezłego lidera Ingo Ito. Znamy go choćby z 'półdekadowej' współpracy z momentami Depeszo-pokrewnymi Camouflage, ale nie tylko, albowiem Ingo inżynierował też dźwiękiem w studio Hansa By The Wall, a to już nie przelewki, skoro U2 nagrywali tam swoje wiekopomne "Achtung Baby". Na tym mocnego CV Ingo nie koniec, otóż przez lata będąc muzykiem sesyjnym próbował udowodnić, że nie tylko zasługuje na portret zwykłego odtwórcy, co także utalentowanego kompozytora, więc porozstawiał parę nut na zwoju muzyki do Igrzysk Olimpijskich w Seulu. A potem wymarzył sobie niezależność i założył własny, perspektywiczny zespół Rain On Bamboo, który nie wiedzieć czemu, po kilku latach posypał się w wióry. Czy w "No Burning Soul" też słyszycie echa głosu Lloyda Cole'a?
- No Burning Soul
- Boat On The Backwater

EDITORS "EBM" (2022) -- w duszy tych indierockowych Anglików od zawsze panuje noc. Nawet, jeśli na najnowszy "EBM" dotarło parę w obozie grupy zmian. Editors powiększyli brzmienie (poeksperymentował tu nieco elektronik Blanck Mass), tym samym rozszerzyli się gatunkowo, przez co zakłopotali wszystkie konserwy, typu ja, niechcące najlepiej niczego zmieniać. Trochę trudno mi się w paru fragmentach tej płyty odnaleźć, choć staram się, wciąż tęsknotą łkając do czasów "The Weight Of Your Love". Jakaż to była cudowna muzyka! Ale nie narzekajmy, Tom Smith to przecież artysta przez duże "A" i ostatecznie, pomimo iż "EBM" nie jest za drapieżne, co też mroczne, tym bardziej apokaliptyczne, wierzę mu, gdy w otwierającym "Heart Attack" deklaruje: "... nikt nie będzie kochać cię bardziej, niż ja. Mogę ci to obiecać".
- Heart Attack
- Karma Climb

COLLAGE "Over And Out" (2022) -- najnowsi Collage intrygują, nie pozwalając odstawić się na półkę. I chyba zauważyliście Drodzy Państwo, że od grosza do grosza, aż w swoich wieczoro-nockach wygrałem album po kres. Nie zapominając o żadnej z pięciu kompozycji. Orderu nie dostanę, Collage zapewne też tego faktu nie zauważą, ale najważniejsze, że płyta z czasem zyskuje i dobrze wiedzieć, że 'Kolażówki' wciąż są z nami, z niepozbawioną ustalonych na "Baśniach" reguł muzyką.
- What About The Pain (a family album)

MAD MAX "Wings Of Time" (2022) -- krótka ballada na koniec tej płyty, a jednocześnie na nasze 'dobranoc' plus cotygodniową obietnicę: 'do usłyszenia'.
- Freedom


Andrzej Masłowski 
"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze