środa, 14 grudnia 2022

odeszli Jet Black oraz Angelo Badalamenti

Odeszli: książę czarnej symfonii Angelo Badalamenti oraz były perkusista The Stranglers, Jet Black. Trochę głupio o Jet'cie Blacku napisać: 'ex', wszak mamy go na wszystkich płytach Dusicieli, jedynie oprócz ostatniej "Dark Matters" z roku ubiegłego. Właśnie honoruję jego maestrię słuchając albumu "Giants". Bardzo go lubię. Jest tu parę niezłych, przyodzianych na retro, acz ku przewrotności nowocześnie brzmiących post-punkowych numerów, od których nie sposób się uwolnić - m.in. "Freedom Is Insane" bądź mój faworyt "15 Steps". Poza tym, od zawsze trochę o ciut wyżej stawiam na dobre i zarazem niedoceniane płyty, dlatego posłuchanie dziś, skądinąd wybornych "Feline" czy "Black And White", byłoby trochę pójściem na łatwiznę.
Black w ostatnich wielu latach cierpiał na dolegliwości kardiologiczne, i choć musiał się mocno ograniczać, mimo wszystko do czterech lat wstecz sporo koncertował, z rzadka prosząc o zastępstwo. Ostatecznie w 2018 roku zadał kres dalszym muzycznym aktywnościom, co nieodwołalnie doprowadziło do zmiany na stołku perkusyjnym - zastąpił go Jim Macaulay.
Jet Black ma większy wkład w The Stranglers niż wciąż ckliwie przywoływany Hugh Cornwell. Niemnej ciężko to będzie wytłumaczyć wielu ktosiom, którzy od trzech dekad nie zauważyli braku jego nazwiska w zespołowym składzie.

We wtorek 13 grudnia podano, iż dwa dni wcześniej odszedł Angelo Badalamenti. Amerykański, acz o sycylijskich korzeniach kompozytor, ikona muzyki filmowej, choć warto dostrzec, że nie tylko. U nas Badalamentiego najczęściej kojarzymy za "Twin Peaks", "Blue Velvet", "Dzikość Serca" bądź "Zagubioną Autostradę", natomiast w moim niefilmowym sercu Maestro pozostaje głównie za trzy spoza dziesiątej muzy płyty: Booth And The Bad Angel "Booth And The Bad Angel" - album nagrany do spółki z wokalistą James, Timem Boothem. Tajemniczy i romantyczny zarazem. To był rok 1996. Natomiast rok wcześniej Badalementi wszedł w komitywę z Marianne Faithfull, współtworząc intrygujące, choć trochę za krótkie "A Secret Life" - jedną z najpiękniejszych płyt lat 90'. Wyśmienite, niepokojąco-nastrojowe podkłady do gorzko wyśpiewanych miłosnych pragnień naznaczonej życia mądrości zębem Marianne. Przez lata jej głos nabrał patyny, zaś serce wezbrało wstrzemięźliwości wobec przelotnych uczuć, choć młodzieńcza przejażdżka przez łóżko Micka Jaggera okazała się równie potrzebna, co smak pierwszego papierosa. Płyta kobiety doświadczonej, którą w tamtym czasie mogła zrozumieć jedynie czarna batuta Badalamentiego.
No i jeszcze 'TwinPeaks'owa' Julee Cruise z wybornego albumu "Floating Into The Night". To schyłek lat 80', a jednocześnie Julee wtedy jeszcze jako jedna wielka niewiadoma. Gdzie ci Lynch z Badalamentim ją wynaleźli? Co za głos, co za tajemniczość, co za miks słodyczy i grozy. Cała płyta palce lizać, ale gdyby nie Beksiu i przez niego odczarowane "Mysteries Of Love", nadal lepilibyśmy babki z piasku.
Badalamenti to taki odpowiednik Ennio Morricone po ciemnej stronie Księżyca. Też wielki i podobnie niezastąpiony.

a.m.