piątek, 30 grudnia 2022

private lines

W zasadzie nic nie wiadomo o tym zespole, poza oczywistymi faktami, iż pochodził ze Stanów, grał AOR/pop rocka, z aspiracjami do pomp rocka, a jedyny album wydał dla nieistniejącego od ponad trzech dekad Passport Records. Wytwórni mającej w katalogu, m.in. krautrockowych Nektar, ex-Genesis'owego Anthony'ego Phillipsa, kanadyjskich progrockowych FM, noworomantycznych White Door, a nawet jazzrockowych - z Philem Collinsem w obsadzie - Brand X.
Mam wrażenie, że z tą płytą niemal się urodziłem. Odkąd pamiętam, wiecznie jest ze mną. Ktoś mi ją wcisnął na którejś z dawnych giełd i pomimo wielu usiłowań, nigdy nie udało mi się jej pozbyć. Aż doszło do czasów, kiedy nie oddałbym za nic. Tak to się człowiek zmienia. Pomimo wielu przymiarek, zupełnie nie mogłem się w tej muzyce przed laty rozkochać. A jeszcze nie pomagała świadomość, że to jakaś trzecia liga, nikomu temat bliski, plus ogólny brak podziwu, dodatkowo nie dopingowało to nieskazitelnego związku. Był nawet moment, że w ogóle nie trzymałem "Trouble In School" na przynależnej zachodnim płytom półce, tylko gdzieś wcisnąłem 'pod skarpety', gdzie ów winyl dosłownie walał się z innymi równie niechcianymi, krótko mówiąc: wtopami. Traktowałem go trochę jako okoliczność mnie obciążającą. Podobnie, jak inny wynalazek, grupę Ananta. Przyjdzie i na nich czas, także opiszę. Na szczęście każda muzyka żyje własnym życiem, inaczej wszystko by sfermentowało.
No więc, Private Lines "Trouble In School". Spójrzmy na muzyków oraz sztab producencki. Ich liczba przekracza miejsce do omówienia tego albumu. Zatem, czy mamy tu choć jedno światowe nazwisko? Hmmm, bo ja wiem... no może, może... mikroskopijnie wyrasta gościnnie tu śpiewający Steve Barth. Jego mało rozpoznawalna nazwa rodowa, nieco wcześniej pojawiła się na albumie Nektar "Magic Is A Child", w roli współkompozytora paru tamtejszych numerów. I tyle, i na tym moglibyśmy temat zamknąć. A mimo wszystko jest tu jednak jeden personalny czad: Bob Rock - wówczas jeszcze nie tak znany, na tym albumie pełniący rolę jednego z dwóch asystentów dwojga inżynierów technicznych. Trochę to skomplikowane, a i też w gąszczu wypisanych na rewersie okładki nazw/nazwisk, na pierwszy rzut oka ledwie go dostrzegłem. Faktem też, iż gdy płyta wpadła mi w dłonie, w ogóle nie miałem bladego pojęcia, kim jest Bob Rock. Wraz z upływem lat i nabywaną wiedzą wezbrałem przekonanie, że to jeden z najbardziej wziętych rock'producentów w dziejach muzyki. Dzisiaj jego godność wymienia się bez zadyszki wraz z konkurencyjnymi Bruce'em Fairbairnem, Desmondem Childem czy Ronem Nevisonem.
Liderem Private Lines wokalista i gitarzysta Ryche Chlanda, muzyk, który kilka wcześniejszych lat spędził w progrockowej formacji Fireballet, w której składzie m.in. karmazynowy Ian McDonald.
Nigdy "Trouble In School" nie wznowiono na kompakcie, a ja też przeoczyłem zapis przytoczonego LP na przydatnym do radia CD-R, kiedy jeszcze ma audio-nagrywarka była na chodzie. Z powyższego wynika, że w nawiedzonym sobie nie posłuchamy. Niech nareszcie znajdzie się majster od reanimowania tego sprzętu, a znacznie poprawi się mój z niedziel na poniedziałki archeo repertuar. Czekają pełne półki, szafy, szuflady... Zajrzę jeszcze pod łóżko, być może nawet i tam coś.
Private Lines na pewno nie są równie bombowi, co epizodycznie pokrewni Toto, Ambrosia, Chicago bądź Styx, ale posłuchać warto. Szczególnie dobre: "Bat An Eyre", "Since I Found Your Love" oraz "Why Am I Always Waiting".

a.m.