Wiosna oszalała. Broniła się przez znaczną część kwietnia, ale w maju jest piękna. Taką ją chciałem. Taką sobie marzyłem. I teraz widać ją wszędzie. Nie tylko w lasach czy parkach. Jest pośród blokowisk, tuż obok ulicznych chodników, nawet przy rdzewiejących poręczach u pośrupanych schodów prowadzących do jednej z torowych linii. Wiosna jest i widać ją z każdych okien, zarówno tych domowych, jak i aut czy tramwajów. Zapanowała nam litościwie i niech zagości na dłużej. Rozsiądź się wygodnie i z nami pomieszkaj. Nigdzie się nie spiesz. Masz tu kawę, duże ciacho, trochę owocu, siadaj i opowiadaj. Lato też tak ugoszczę. Jesieni nie zaproszę, ale ta sama się wprosi. Już taka jest - bez szyku i dobrych manier. Zima - wykapana księżniczka Jadis - ona też zawsze się wtryni. Podstępna i mroźna. I nieciekawej urody.
A ja w rytmie mości panującej zieleni, bez tchu słucham farerki Eivør - blondwłosego cuda, choć jednak z jesiennej krainy. Niesamowita. Anioł. Śpiewa jak wiosna z domieszką lata. W ogóle nie słyszę deszczu. A przecież na Wyspach Owczych zdecydowanie go nie brakuje. Tamtejsze wiosny i lata raczej w grubszych swetrach i parasolem u boku. W Polsce na szczęście tego słońca znacznie więcej - i nie na receptę. Tak w sam raz, nie za dużo, by z dobrobytem nie przesadzić.
Eivør wyśpiewuje się duszą. Słyszę ją w każdej drżącej oktawie, w nieogarniętym bel canto. Poezja smaku. Jeśli macie w menu, nie wahajcie się. Niech pan starszy pospieszy z tacą.
a.m.