Zapytałem pana bluesowego, czy mogę na legalu wszem i wobec, iż ten sprezentował mi bilet na Jethro Tull? Jak najbardziej - dostałem w zapewnieniu. Wolałem się jednak upewnić, by się za głośno nie chwalić, bo sami Drodzy Państwo wiecie, jak to z tym bywa. Ile to już razy, przy tego typu sytuacjach, słyszałem: tylko morda w kubeł, nikomu ani słowa, od kogo dostałeś. -- No i wtedy nic, tylko ciiiiichosza. A Krzysiek kiedyś tam szepnął pomiędzy wierszami, że może załatwi. Sam zresztą wyszedł z inicjatywą. Lecz, jak to najczęściej w życiu bywa, ludzie obiecują i na tym się kończy. Ile to ja już takich podarków nie dostałem. Jakie więc zdziwko było w niedzielę, gdy na powitanie pan bluesowy Ranus najpierw mnie wyściskał, a po chwili wręczył ten oto na papierze wydrukowany dar.
Przyznam, nie spodziewałem się. Serio. Nie, że Krzyśkowi nie wierzyłem, ale nie brałem pod szczęścia kredyt, że uda się o jeden więcej. I tym "więcej", będę akurat ja. Poza tym, tobie załatwił, dlaczego nie temu i tamtemu. Ruszą teraz na niego zazdrośnicy. Poobrażają się, shejtują, wyskoczą z siebie i staną obok.No to idę. Idę na Jethro Tull. A już myślałem, że po zawodach, że się najzwyczajniej w świecie nie załapię.
Ranus to jednak postać, i ma chody, nie powiem. Bo, gdybym to ja zabrał się za organizowanie takich wejściówek, skończyłoby się jak zawsze na spalonej gumie.
Powiem Wam Kochani, że ja to nie mam szczęścia do gratisów. Bez względu na okoliczności. Nie umiem wyprosić, wysępić, czy jak by to inaczej nazwać. A zawsze starałem się kulturalnie, bez zadzierania nosa. Wyszło na to, że nie potrafię. Dlatego o nic od dawna nie proszę, nie wydzwaniam, nie wypisuję, nie cudzołożę, nie nie, jeszcze raz nie. Dość pełzania po parkiecie o jedną głupią płytę jakiegoś naszego mocarza, któremu wydaje się, że tylko warto podjąć wyzwanie z warszaFką. A te wszystkie propozycje pobrań plików to wy SE w dupę wsadźcie. Co to za wykonawca, który nie wytłoczy z pięćdziesięciu dodatkowych kompaktów celem próby wypromowania swojego najnowszego tytułu. I jednocześnie nie dostrzega siły lokalnych mediów. Porażka. Przecież jaki rock'odbiorca szuka niszowej muzyki u mainstreamowców?
Koszt takiej promo płyty w cienkim kartoniku plus okładka, bez przymusowej książeczki, to przecież taniocha na wagę rosołu. I to takiego z kostki, nie z gara i dobrą wkładką. I tylko obciach, że jeden czy drugi taki krajowy 'gigant' nie wpuści sobie w koszty, by godnie album popromować. Wydawcy książek wręcz naciskają, by od nich brać darmówki, na podstawie których, późniejszych recenzji nie będzie końca. A przecież, ile tam mamy papieru, tutaj dopiero ryz moc. Jakże dużo wyższe nakłady kosztów od tej wychudzonej bladej płytki CD. Powszechnie znany wszystkim Mariusz Szczygieł niedawno nawet w socialmediach zaapelował do wydawców, by ci mu nie przysyłali stert książkowych nowości, bo on się nie wyrabia. Potwierdzam, wydawcy książek wiedzą, co to marketing. Kiedyś napisałem do pewnego wydawnictwa o interesującą mnie knigę, powołując się przy tym na prowadzoną audycję, na tego tu oto bloga, co też na mój amatorski dziennikarski staż, i wiecie co, przysłali w trymiga. Po jakimś czasie uśmiechnąłem się o inną książkę do innego wydawnictwa, po dwóch dniach miałem w domu. Zaś (wiem, od zaś zdania nie zaczynamy) Tomek Szmajter - ten od wiedzy i wydawanej u nas literatury związanej z Deep Purple - całkiem niedawno, zresztą, dostrzegając podczas naszej dyskusji braki w mej domowej biblioteczce, następnego dnia poleciał do zaprzyjaźnionego wydawnictwa, tam nawet nie musiał specjalnie zagadywać, i już następnego dnia zjawił się u mnie z dwoma papierowymi załadowanymi po menisk wypukły torbami nowiuśkich muzycznych biografii. Oczom nie wierzyłem. A tu bracie napiszesz do jednej czy drugiej takiej naszej rock'kapelki prośbę, o próbkę ich nowego CD, to albo cię oleją i najczęściej nie odpiszą, po grecku udając, że nic nie otrzymali, albo w najlepszym razie zaproponują żałosne pliki. Powodzenia. Ach, no i milionowych nakładów!
a.m.