Zapewne Kingdom Come byli za dobrzy, i to irytowało Planta, który nie mógł znieść, że jego solowe płyty tamtego okresu cieszyły się umiarkowanym popytem, zaś Kingdom Come na czerpaniu z historii wabili na plenerowe występy, a ich pierwsze dwie płyty rozeszły się w kilkusettysięcznych nakładach. Podobno Panu Robertowi podobał się debiut niejakich Dread Zeppelin. Kretyństwo, muzyczna kpina, wręcz wymiotna, ale kto Miistrzowi zabroni. Granie numerów Led Zeppelin w rytmach reggae z wokalem a'la Elvis Presley, do teraz wzbudza mdłości.
"Hands Of Time" nagrywano trochę w Holandii, trochę w Stanach, lecz nie czuć tu było różnic meteorologicznych. Całość prezentowała się równo, nawet jeśli niewirtuozersko. Przyznaję, wciąż bardzo lubię gitarowe pieszczochy oraz ślizgi niejakiego Blues Saraceno, a i do dzisiaj me serce klekocze na wiwat takich numerów, co: "I've Been Trying", "You're Not The Only... I Know", "Can't Deny" czy na samą myśl o absolutnej bombie, czym "Should I". I co z tego, że żaden z tych songów nie zagościł na falach jakiegokolwiek prestiżowego FM, a i sam longplay nie wszedł do brytyjskiej czterdziestki czy dwusetki Billboardu. A przecież, wydany trzy lata później "Bad Image", też przepadł z kretesem, i też był muzycznie od wszystkiego dotychczasowego odległy.
Dzisiaj o Kingdom Come pamiętają już tylko starzy pierdziele. Tacy, jak ja. Może i dobrze. Młodzi niech mają swój rap.
a.m.