Płyta "Living In A Box" okazała się zapotrzebowaniem sezonowym. Za chwilę nikt już nie miał potrzeby tak grać, a ich drugi i zarazem ostatni album - "Gatecrashing" - miał co prawda niezłe notowania na listach, lecz jeszcze szybciej z nich wybył, niż go na nich odnotowano. Po dwóch/trzech latach mało kto już pamiętał o Living In A Box. Ogólnie była to muzyka czysto użytkowa, doskonale nadająca się do gastronomicznych lokali lub hotelowych wind, coś, czym raczej nikt na dłużej się nie emocjonował, lecz w tamtym momencie każdy posłuchać lubił. Tak też nazwa grupy z reguły nigdy nie padała w niczyich wyliczankach faworytów. Był to raczej przecinek pomiędzy wysypem naprawdę kręcących moje pokolenie wykonawców.
Dziś przypominam, ponieważ w starych zapiskach spostrzegłem, iż w maju 1987 była to dość ważna muzyka mojego życia. Płyta dużo i dobrze służyła na prywatkach, a i przeróżnych popołudniowych nasiadówach w moim niedużych rozmiarów, acz niezwykle pojemnym pokoju - przy herbatce, a gdy budżet pozwalał, dodatkowo słonych paluszkach. Nikt wówczas w lodówce nie przetrzymywał coli, ponieważ w nadmiarze nigdy jej nie było.
Na półce pod "eL'ką" zachował się stary winyl. Właśnie sprawdzam, wciąż nieźle grający. O wersję CD jakoś nigdy nie zabiegałem. I może niech już tak zostanie.
a.m.