wtorek, 2 maja 2017

ROGER HODGSON - Dublin, 30.04.2017



Przedstawiam Szanownym Państwu relację z niedawnego koncertu Rogera Hodgsona w Dublinie, na który wybrał się nasz dobry irlandzki znajomy, a zarazem przyjaciel "Nawiedzonego Studia" - Andrzej Gwoździk.
Gorąco polecam ...







ROGER HODGSON
30 kwietnia 2017
Vicar Street, Dublin, Irlandia




  ...Mało brakowało, a nie poszedłbym na ten koncert. Przeoczyłem wszystkie zapowiedzi - jeśli jakiekolwiek były - i o tym, że Roger Hodgson zaśpiewa w Dublinie dowiedziałem się, kiedy kasy biletowe świeciły już pustkami. Nie pozostało mi nic innego, jak każdego dnia z nadzieją sprawdzać wszystkie irlandzkie portale aukcyjne w poszukiwaniu wejściówek z drugiej ręki. Czas płynął, termin koncertu zbliżał się wielkimi krokami, a ja utwierdzałem się w przekonaniu, że przyjdzie mi obejść się smakiem. Aż w końcu udało się. Na tydzień przed występem Rogera Hodgsona zdobyłem dwa bilety. Siedem dni minęło bardzo szybko, i nim się obejrzałem, nadeszła niedziela 30 kwietnia. 

Jako pierwszy na scenie pojawił się konferansjer, który w paru zdaniach zapowiedział artystę. Specjalnie napisałem "zapowiedział", bo przedstawiać Rogera Hodgsona nie było potrzeby. Zgromadzona publiczność - ponad tysiąc osób, bo tyle może pomieścić dubliński klub Vicar Street - znała go doskonale. Był rówieśnikiem większości. Średnia wieku na widowni oscylowała pewnie w granicach 55 lat, choć tu i ówdzie mignęła mi twarz jakiegoś młodziutkiego trzydziestolatka.
   W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą dygresję. Lubię takie kameralne koncerty. Takie, na które przychodzą prawdziwi fani artysty. Takie, na których pojawiają się ludzie, którzy faktycznie chcą przyjść, a nie tacy co muszą, jak to bywa w przypadku U2, czy Stinga...
   Mniej więcej o godzinie 20:40 rozległa się burza braw, a na scenę wkroczył lider legendarnej grupy Supertramp - w towarzystwie jednego tylko muzyka - doskonałego Aarona Macdonalda i bez dalszych wstępów zabrzmiały pierwsze takty wielkiego przeboju "Take The Long Way Home".
   Przez ponad dwie kolejne godziny królowała muzyka Rogera Hodgsona. Taka pisana przez duże "M". Pochodząca z wszystkich okresów twórczości tego Artysty. Od szlagierów, które znamy z jego działalności zespołowej z Rickiem Davisem, po utwory solowe. Zagranie każdego z nich, Roger Hodgson najczęściej poprzedzał krótką historyjką, bądź swobodnie gawędził z publicznością. Na przykład: po odśpiewaniu pierwszej piosenki zauważył spóźnioną parkę, dyskretnie przemykającą na swoje miejsce i zwracając się do niej z uśmiechem powiedział "...spóźniliście się, ale nie ma się czym przejmować, straciliście tylko najlepszą piosenkę tego wieczoru...".
Skoro już jesteśmy przy tym co mówił i jak się zachowywał na scenie Roger Hodgson, moją uwagę zwrócił bijący od niego spokój. Mieliśmy przed sobą człowieka, który nikomu niczego nie musi już udowadniać, który nie musi zapełniać stadionów i królować na listach przebojów. Kogoś, kto zna wartość swoich piosenek, kto tworzy z potrzeby serca i z radością dzieli się owocami swego talentu. Pogodny, skromny człowiek, wyraźnie wzruszony gorącym przyjęciem jakie zgotowała mu publiczność. Z drugiej strony, każdy kto choć trochę zna jego twórczość, nie mógł spodziewać się zobaczenia kogoś innego. Od dawna słynie on jako twórca niezwykle uduchowionych tekstów. Na co sam zwrócił uwagę mówiąc - "...niektóre moje piosenki są niczym modlitwa, do tej kategorii należy choćby ta...", po czym usłyszeliśmy "Lord It Is Mine". Prywatnie jedną z moich ulubionych. Wielkie wrażenie zrobił na mnie również utwór "Puppet Dance", poprzedzony opowieścią o tym, że powstał on jako odpowiedź na stratę bliskiej osoby. Stratę, która nauczyła Rogera, że śmierć nie jest końcem, czymś czego należy się bać, że powinniśmy częściej o niej mówić. Niesamowite słowa. Podobnie z zainteresowaniem wysłuchałem opowieści o genezie innej z jego piosenek. Otóż pewnej nocy, gdzieś w Kalifornii, Artysta ten wszedł na jedną z gór i patrząc w rozgwieżdżone niebo zaczął grać na gitarze. W ten sposób zrodziło się "Even In The Quietest Moments". Takich historii było więcej. Choćby o tym, jak to będąc dzieckiem nie cierpiał szkoły z internatem, do której uczęszczał, ale dzięki wspomnieniom, z której mógł napisać "The Logical Song". Czy też kolejną mówiącą o zamknięciu się w sobie i związanych z tym przeżyciach, odzwierciedlonych w genialnym "Hide In Your Shell". 

   Każdy z utworów, zagranych wczorajszego wieczora należy uznać za wybitny, wiele z nich towarzyszy nam od lat i jak to powiedziano na otwarcie koncertu - stały się one elementem ścieżki dźwiękowej naszego życia, niemniej słyszane na żywo nabrały nowego blasku. Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie odegrana na zakończenie podstawowej części występu minisuita "Fool's Overture".
   W tym miejscu muszę napisać parę słów o muzyku towarzyszącym Rogerowi Hodgsonowi. Kanadyjczyk Aaron Macdonald sam jeden zastąpił cały zespół, dwojąc się i trojąc pośród przeróżnych instrumentów. Szczególnie dało się to zauważyć podczas wykonywanie wyżej wspomnianej piosenki. Z prawdziwą wirtuozerią wygrywał partie saksofonowe, tak dobrze znane z przebojów grupy Supertramp. Ponadto świetnie radził sobie z harmonijką ustną, flażoletem, keyboardem, jakimiś efektami dźwiękowymi (Big Ben, czy chóralnie odśpiewane "Jerusalem") oraz partiami wokalnymi. Prawdziwy człowiek orkiestra.
O kunszcie wokalnym gwiazdy tego wieczoru mogę powiedzieć tylko tyle, że czas biegnie nieubłaganie, ale głos Rogera Hodgsona nic nie traci na sile i pięknie. W wieku sześćdziesięciu siedmiu lat najlepszym zdarzają się drobne potknięcia, lecz ja nie wyłowiłem żadnych. Śpiewał z wręcz młodzieńczym wigorem, grając kolejno na gitarze, fortepianie i keyboardzie. Spod jego palców wydobywały się magiczne melodie, płynące z samego serca, i jak wierzę: do serc trafiające. Dało się odczuć specjalną więź artysty z publicznością. Było w tym coś autentycznie mistycznego. Coś, co zdarza się jedynie podczas obcowania z prawdziwą sztuką. Przepiękne przedstawienie. Na swój sposób w skromnej oprawie - choć fantastycznie nagłośnione, bez fajerwerków i skąpo odzianych tancerek, a jednak bardzo prawdziwe, szczere i zachwycające. Jeden z takich koncertów, jakie pamięta się latami.

   Myślę, że nawet najbardziej wybredny fan Rogera Hodgsona wyszedł wczoraj z klubu Vicar Street usatysfakcjonowany. Pomijając brak przecudnej pieśni "Only Because Of You", na usłyszenie której szczególnie liczyłem, pojawiły się wszystkie największe przeboje tego Artysty. Fenomenalny i niezwykle dla mnie ważny "Lovers In The Wind", przebojowe "Breakfast In America", "The Logical Song" i "It's Raining Again" (który jak zawsze uważałem mógłby zostać hymnem Irlandii), poruszający "Don't Leave Me Now", czy niemal taneczny "Dreamer", przy którym nikt już nie potrafił ustać w miejscu.
Skrupulatnie zapisywałem kolejność wszystkich zagranych przez pana Hodgsona utworów, by móc pełną listę przedstawić czytelnikom Blogu Nawiedzonego. Starałem się również wykonać kilka zdjęć, co nie było łatwe, zważywszy na obowiązujący zakaz fotografowania, którego przestrzegania pilnowała obsługa sali. Nie porażają może one jakością, ale mam nadzieję, że choć trochę uatrakcyjnią niniejszą relację. Żałując, że nie mogło Szanownego Państwa być tam ze mną, dziękuję za przeczytanie mej relacji i jeśli będzie to kiedyś możliwe zachęcam do posłuchania Rogera Hodgsona na żywo. WARTO!!!
A oto pełna setlista:
  1. "Take The Long Way Home"
  2. "Give A Little Bit"
  3. "Lovers In The Wind"
  4. "Breakfast In America"
  5. "Easy Does It"
  6. "Sister Moonshine"
  7. "Hide In Your Shell"
  8. "Along Came Mery"
  9. "The Logical Song"
  10. "Puppet Dance"
  11. "Lord It Is Mine"
  12. "Child Of Vision"
  13. "Even In The Quietest Moments"
  14. "Don't Leave Me Now"
  15. "Dreamer"
  16. "Fool's Overture"
  17. "Two Of Us"
  18. "School"
  19. "It's Raining Again"

P.S. Jeszcze - czego nie napisałem - na koncercie był ze mną kolega Piotr, który akurat miał urodziny, i co zabawne: siedział na miejscu 51/4 - a jak się okazało, całe dzieciństwo mieszkał pod adresem 4/51. On poniekąd przyczynił się do tego, że poszliśmy. Kiedyś nagrałem mu składankę piosenek Supertramp, i tak mu się spodobało, że od tamtego czasu wiecznie mówił, że chciałby zobaczyć Hodgsona na żywo. Aż się udało. Tak, że obejrzeliśmy razem, potem poszliśmy na chińskie żarcie, a później jechaliśmy pustą autostradą goniąc sierp księżyca, zaś przygrywał nam David Gilmour i Mark Knopfler. Przyjemny wieczór. Pozdrawiam.





Andrzej Gwoździk
(bardziej znany Słuchaczom "Nawiedzonego Studia" jako Andrzej z Zielonej Wyspy)


=====================================
=====================================