Racja, świętując pięćdziesiątkę Sierżanta Pieprza Beatlesów powinienem był poświęcić płycie nieco więcej uwagi, a najlepiej zaprezentować w całości. Tym bardziej, że druga taka okazja dopiero za kolejnych pięćdziesiąt lat. Możemy być jednak spokojni, nic tej płycie nie zagraża. Już nikt nie nagra czegoś podobnie wspaniałego.
Ponieważ o Sierżancie Pieprzu napisano wszystko, odpuściłem nudne po raz kolejny jego omawianie. Od tego są książki, encyklopedie - sam zresztą mam ich nieco. Dla mniej wymagających skromna internetowa wiedza, która akurat w zakresie Beatlesów chyba nie jest aż tak uboga, jak w przypadku wielu innych poza establishmentowych artystów. Dlatego wczoraj pozwoliłem sobie swobodnie potraktować temat. Tak, jak zresztą przystoi rockowej spontaniczności. Bo ja Drodzy Państwo pochodzę z czasów, w których nikt się nie spinał - muzyka i na jej temat wiedza płynęły swobodnie, bez żadnego ścigania się. Czasem zaglądam na przeróżne portale internetowe i zauważam, że na nich młodzi dziennikarze się spinają. Że też im żyłka nie pęknie. A ja od razu wyczuję, kto naprawdę kuma bazę, a kto młodziak nadrabiający zaległości. To powoduje, że nie czytam współczesnych wypocin w ogóle, a jeśli już, to tylko pobieżnie i z niewielkim zaciekawieniem. I nie, że pozjadałem wszystkie rozumy, no ale gdy się już poznało wszystkie najlepsze płyty tego świata, to co mi tam będą o nich małolaty rozprawiać. Oczywiście nikt nie ponosi winy za zbyt późne na świat poczęcie, jednak, co mnie to obchodzi. Ja jestem rocznik 1965, i już także jakby z lekka spóźniony, ale na szczęście jeszcze istnieli Bitlaje, a gdy zacząłem na serio wchodzić w muzykę, to wycinali jeszcze Cepelini. Nie Zepelini, choć wymawia się Led Zeplin, ani też Led Ceplin, ale przecież nikt nie mawiał Zepelini, tylko Cepelini. Ktoś mi kiedyś opowiedział anekdotkę o jednym ze swoich znajomych, i proszę sobie wyobrazić, że było to o człowieku, który w domu miał jak w sieciowym sklepie - alfabet na płytowych półkach. I ten jegomość trzymał Led Zeppelin pod literką "c". Gdy go znajomek kiedyś zapytał, dlaczego właśnie tak?, ten mu wyjaśnił, że to Cepelini, dlatego stoją pod "C". Taki numer nie przejdzie w czasach obecnych, ponieważ przesiąknęliśmy społeczeństwem wyrytym w angielskim, więc spróbuj się tylko bracie pomylić. A weź, jak ja, podczas audycji coś źle zaakcentuj, to zaraz cię gówniarzerka przywoła do porządku. Bo oni nie znają Gregga Allmana, Premiaty Fornerii Marconi lub Pell Mell, natomiast angielski w małym paluszku. Później przesiadują podesrańcy w tych hipsterskich klubach, popijają jakąś gównianą Matę, przeczesując tylko co pewien czas zbiorowisko bakteryjnego syfu, nagromadzonego na ich modach brodach i włóczą się bez celu z obowiązkowymi laptopami pod pachą w poszukiwaniu kolejnej mety z darmowym wi-fi.
Wczoraj padło też przedaudycyjne, takie ze złośliwą nutką zapytanie, z gatunku: mam nadzieję, że nie przewidujesz kącika z Wodeckim?. Coś takiego tylko mnie dodatkowo motywuje. Od razu mam ochotę włożyć brzeszczot pomiędzy szprychy. Tym chętniej cofnąłbym się czym prędzej do chałupy po komplet płyt Pana Zbigniewa, ale na szczęście już wcześniej zaplanowałem pogranie Mistrza. Nawet żałuję, że wygospodarowałem czasu jedynie na trzy piosenki, bo najchętniej bym owemu gościowi spierniczył całą wieczoro-noc.
Piosenka na dziś? O nie, na dzisiaj płyta: Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra And Choir "1976: A Space Odyssey". Dopiero ją zakupiłem, więc nie będę się zgrywać, że mam i znam od dwóch lat. Ha ha ha, w zasadzie wszystkie piosenki znam od ho ho ho, albo i jeszcze dłużej. Jednak tych nowych wersji nie nabyłem, gdy był ich renesansu czas. Nieważne, przecież Panu Zbyszkowi kibicowałem od zawsze, bo też od zawsze Go lubię i cenię. Trzeba przyznać, że fajnie się tego słucha. Jest godzina 14.00, a płyta się kręci już po raz trzeci. Cóż za klasa, forma, wykonawstwo. Najmilsi moi, nawet sobie nie zdajemy sprawy, jaką ponieśliśmy stratę wraz z Jego odejściem. I proszę zauważyć, że dopiero w ostatnich latach Pan Zbyszek został tak najuczciwiej doceniony. Głównie przez młodszych. I to oni nam staruchom pokazali, jaka to świetna muzyka, a my przez te cztery zmarnowane dekady nic, tylko "Pszczółka Maja" lub "Chałupy Welcome To". Dla mnie akurat przede wszystkim stare wykonanie "Zacznij Od Bacha" oraz "Izolda", ale nie zmienia to faktu, że wiele przez ten czas wymknęło się spod kontroli. Pan Zbyszek też nie jest bez winy, bo mało kto tak zaniedbał wydawanie albumów, jak On.
Debiutancka płyta z 1976 roku w tamtym czasie praktycznie w ogóle nie zaistniała. Wydano ją w niedużym nakładzie, który jakoś wykupiono, a o jego wznowieniu w ogóle nie było mowy. Następna (też fajna!) płyta "Dusze Kobiet" pojawiła się w 1987 roku, a więc w okresie, w którym nikogo nie interesowała tego typu twórczość. Pomału otwieraliśmy się na świat, wkrótce upadł reżim, więc wszyscy ruszyliśmy na płytowy podbój utęsknionych zachodnich gwiazd. Nowe czasy Pan Zbyszek przespał na bodaj tylko dwóch lub trzech premierowych płytach, a reszta to tylko kompilacje z przebojami nowszymi lub starszymi. Bo Pan Zbyszek miał dar to chwytania za hity, ale co z tego, skoro to były tylko pojedyncze piosenki, wokół których nikt nie pomyślał, by dopisać więcej i umieścić na jednym czy drugim długograju. Tak więc, większość jego przebojów znajdziemy tylko na składankach, albowiem nie ma ich nawet na singlach czy dźwiękowych pocztówkach. Proszę mi znaleźć płytę z oryginalną wersją "Zacznij Od Bacha". Tą z 1977 roku. Chyba sam Pan Zbyszek musiał jej nie darzyć większą sympatią, skoro z uporem maniaka na płytach wciskał ją jedynie jako zremake'owaną. Bez tamtej uroczej archeo-magii. A ta nowoczesna z 1987 roku, którą mamy z Tomkiem Ziółkowskim na naszych odmiennych kompaktach, nie jest tym, co pamiętam z młodości.
Polecam "kosmiczną odyseję". Ta płyta stanowi za przyjemny powrót do fajnej dla muzyki epoki. Niech posłuchają jej nie tylko didżeje czy klubowicze - zresztą tych nie trzeba zachęcać, ale przede wszystkim niech rzuci na nią uchem szary obywatelski lud epoki 70's, który te kawałki całkowicie przespał. Myślałem, że płyta z Mitchami już się w nakładzie wyczerpała, a jednak właśnie nią zasypano sklepowe półki. Nie przegapcie.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"