niedziela, 28 maja 2017

nie żyje GREGG ALLMAN (8.XII.1947 - 27.V.2017)

Przychodzi pożegnać Gregga Allmana - kolejnego Wielkiego Artystę. Iluż to ich w ostatnim czasie... Los nieubłagany i nielitościwy zarazem. Aż strach położyć myśl na którymś z ulubieńców, by po chwili... Niedawno podczas poznańskiego koncertu The Steepwater Band dużo myślałem o Greggu, ponieważ jeden z dwojga gitarzystów tamtego zespołu troszkę nasunął mi swym image zmarłego właśnie wokalistę, pianistę i organistę The Allman Brothers Band. W trakcie owego show pokazywałem koledze/przyjacielowi w telefonie zdjęcia Gregga, ponieważ kolega niesłuchający na co dzień takiej muzyki, nie bardzo kojarzył jego twarz.
We wrześniu ub.r. miałem z kolei przyjemność podziwiać na innym poznańskim koncercie syna Gregga, Devona Allmana. Także wspaniałego człowieka, który mający w sobie wiele ze swojego staruszka, stara się podążać nieco inną muzyczną drogą, niż jego "southern/blues rockowy" tata.
Greggowi Allmanowi przyszło już na wczesnym etapie kariery The Allman Brothers Band dźwigać w pojedynkę owe "Allman" z zespołowej nazwy. Choć oczywiście z wszystkimi pozostałymi teamowymi kolegami, z którymi Gregg tworzył zwarty i przyjacielski kolektyw.
Grupa The Allman Brothers Band (podobnie jak ich konkurenci z Lynyrd Skynyrd) okazała się formacją tragiczną w losach. Otóż w 1971 roku, w wieku 24 lat, zginął w wypadku motocyklowym gitarzysta, a zarazem też brat Gregga, Duane Allman. Aby tego nie koniec, rok później również na motorze roztrzaskał się zespołowy basista (też 24-latek) Berry Oakley, którego córeczkę możemy podziwiać na rewersie albumowej okładki "Brothers And Sisters" - wydanej w jeszcze kolejnym, 1973 roku. Przypomnę, że z kolei na jej awersie widniał chłopczyk, który w tej samej parkowo-jesiennej scenerii, przebierał patykiem opadłe liście, a był nim syn niedawno zmarłego perkusisty Butcha Trucksa.
Gregg to nie tylko główny zespołowy wokalista (choć tam wokalne główne partie dzielono na trojga), ale też sprawny kompozytor, organista i pianista. Chciałoby się rzec - mózg zespołu, ale nie do końca byłoby to sprawiedliwe względem pozostałych i także mocno twórczych kolegów.
Z albumów ludzie najbardziej cenią pierwsze dwie studyjne płyty Allmanów, a już najszczególniej słynny i zarazem kultowy koncert w Fillmore East z 1971 roku. Za ten album wielu wyznawców grupy dałoby sobie powyrywać włosy, o ile takowi prawdziwi i dziś już nieco wiekowi jeszcze je posiadają. Mój radiowy kolega Krzysiek Ranus, z tego co pamiętam, uważa "At Fillmore East" za swoją życiówkę, tak więc... Ja jednak jestem inny, o czym dobrze najwspanialsi słuchacze, Słuchacze Nawiedzonego Studia, wiedzą. Oczywiście bardzo lubię i cenię "At Fillmore East", ale na mojej liście ulubionych Allmanowskich dzieł stoją też późniejsze i powszechnie mniej cenione płyty, jak: "Seven Turns" czy "Where It All Begins". Na tej pierwszej wielbię tytułowy "Seven Turns" (kompozycja Dickeya Bettsa), jak również "Gambler's Roll" czy "True Gravity". I choć żadna z tych trzech kompozycji nie została podpisana nazwiskiem Gregga Allmana, to proszę posłuchać, co On tam robi, i w ogóle, jak oni tam grają!. Kolejna perełka znajduje się pod koniec napomkniętego albumu "Where It All Begins", a zwie się "Temptation Is A Gun". Gregg skomponował ją do spółki z dwoma muzykami Journey: Jonathanem Cainem oraz Nealem Schonem. Klejnot, a w radio poza mną, nikt tego nie zagra. Ale to nic, wiele płyt Allman Brothers Band zamieniłbym na album "Playin' Up A Storm" - firmowany nazwą The Gregg Allman Band. Ta fantastyczna płyta z 1977 roku sprzedała się w Stanach nawet w półmilionowym nakładzie, a w Polsce jest niemal nieznana. Zawiera trzy wspaniałe ballady: "Bring It On Back", "It Ain't No Use" oraz "One More Try", i nie można ich nie znać. A już brońcie Panie Boże, nie pokochać. Zresztą nie tylko ballady rządziły na tej suma sumarum urozmaiconej płycie, proszę tylko rzucić uchem na "Cryin' Shame" ("... śpiewam smutną piosenkę, ponieważ nie pamiętam w twych oczach miłości..."). Wracając jednak do ballad, to Gregg Allman naprawdę miał ich nieco, tylko nie bardzo chciał się nimi afiszować i rozczulać na zespołowych albumach. Poza tym, fani Allmanów to istni twardziele, więc wszelakiego rodzaju rozwieracze serc nie przystają. Od ich dostarczania bywali Camel, Moody Blues czy Barclay James Harvest. Natomiast Gregg i kompanii wycinali dla niemałej maści hipisów, gdzie trza było troszkę poimprowizować, a przede wszystkim dobrze przyciąć w sekcji organowo-gitarowej. Rzecz jasna na obowiązkowe dwie w zespole perkusje. No, teraz już od pół roku na jedną, w dodatku bez główno-dowodząego organisty. Posypało się. Szkoda, że zostają już tylko wspomnienia. Zarówno te zapisane w księgach, jak też przede wszystkim na wytłoczonych płytach. A ja miałem nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć w akcji na scenie Gregga.
W ostatnim czasie Gregg realizował solowy album, który jakoś tak niebawem planowano wydać. Ciekaw go jestem bardzo. Jak dotąd ostatnim słowem Artysty widnieje finałowa kompozycja "Free On The Wing" z ub.rocznego albumu "Like An Arrow" innych amerykańskich southern-rockowców, grupy Blackberry Smoke. Tę blisko 6-minutową piosenką zaśpiewali wspólnie Charlie Starr oraz nasz bohater Gregg Allman. Gdzieś w jej toku wyłaniają się słowa: "...pojawiamy się i odchodzimy, a życie trwa dalej...".
Dzięki Ci Gregg za wszystkie muzyczne skarby, a teraz brnij do świata lepszego...






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"