TOP DWADZIEŚCIA 2016, zamiast TOP TWENTY 2016. Polski my naród, polska krew, więc pomimo zagranicznych płyt, rozmawiajmy do czorta językiem naszych matek i ojców. Ale zaraz zaraz, "top" też nie nasze. Hmmm....
W dawnych latach łatwiej przychodziły mi zestawiania. A teraz stale coś zmieniam i zmieniam, i nadal nie czuję satysfakcji. Mógłbym tak się bawić w nieskończoność, a lista każdego dnia wyglądałaby inaczej. Kiedyś wreszcie trzeba powiedzieć - dość!. Zostawiam, niech się wali i pali.
Wiem, że powinienem pójść śladem topowych płyt, bowiem te moje, to jakieś takie dziwne. Mało kogo zainteresują. Co to w ogóle jest, to zestawienie? A gdzie Metallica, Archive, Korn, Red Hot Chili Peppers, Sabaton, Sting, Green Day...? Przecież tego słucha świat, a nie jakieś tam nawiedzone wynalazki.
Poobrażają się znowu tylko, ponieważ w zestawieniu żadnej polszczyzny. Gdzie ten patriotyzm? No, ale skoro nawet Kult nazwali swoją płytę "Wstyd", to po co mnie ich sprawdzać? Wiem wiem, przecież w 2016 tradycyjnie jeszcze przywaliły Luxtorpeda, Acid Drinkers czy Coma - jak każdego roku. Wszak bez nich nie poradziliby sobie naczelni rockowi dziennikarze tego kraju. Tylko ja jakoś daję radę. Muszę. Beze mnie tylko Lao Che, Kazik i te Strachy, co to na nich kładę Lachę.
Jako człowiek wyzwolony, kierujący się nosem, wyczuciem, darem boskim, czyli gustem, a przede wszystkim własnym zdaniem lubię, gdy stoi na moim. Już taki jestem. Od zawsze. Nigdy nie biegnę z nurtem rzeki. Tak było, jest, i będzie. Poza tym, jako radiowiec bezczelnie nie słucham radia, a tylko samych płyt. I to jak prawdziwy świr - w całości. Dlatego nie męczą mnie przeboje, ale też nie daję ich sobie narzucić. Gdy ludzie donoszą, że na topowej liście wszech czasów króluje Dire Straits "Brothers In Arms" czy Queen "Bohemian Rhapsody", to mówię: świetnie - ponieważ to genialne piosenki. Które kocham, i które nigdy się nie zdewaluują. Na szczęście sam ich nie zarzynam. Jeśli mam ochotę posłuchać Eagles "Hotel California" dziesięć razy z rzędu, to nastawiam płytę i słucham dziesięć razy. Bądź tyle, na ile przyjdzie ochota. Prawdopodobnie, gdybym słuchał radia i musiał mieć z tym genialnym kawałkiem do czynienia, tak co drugi dzień, zapewne bym oszalał. Dzięki niesłuchaniu list przebojów oraz wszelakich komputerowych radiostacji, czuję się wolny, jak ptak.
Wracając do zestawienia... cóż ja mogę Szanownym Państwu napisać? Przecież wszystko wiecie. Słuchając Nawiedzonego Studia znacie mój gust i wszystkie poniższe albumy. Jeśli jednak ktoś nie słucha, to i tak za nic nie zainteresuje się moimi wylewnościami.
Dziwny był ten 2016. Z jednej strony udany artystycznie, z drugiej zaś pełen pożegnań.
Skupiając się na samych płytowych wydawnictwach, po dokonaniu wielu roszad, po przemyśleniach i analizach, tak mi wyszło:
1. SOPHIE ELLIS BEXTOR "Familia"- mało oryginalny wybór, jak na No.1, a jednak urzekająca płyta - z przepięknymi piosenkami. Sprokurowanymi przez Artystkę, którą przed laty uważałem za uosobienie chłamu. Ludzie się zmieniają. Sophie także. To już od dawna nie jest piosenkareczka z łomotliwymi podkładami, którą chętnie pomiędzy reklamy wrzucają wszelakie Eski, i tym podobne. Sophie dojrzała, wypiękniała, i to także słychać. Myślałem, że nie dorówna poprzedniej "Wanderlust". Uwielbiam tak się mylić. Do zobaczenia 8 marca w Warszawie.
2. CHINA SKY "China Sky II" - odkrycie tego roku!, choć to przecież album z 2015. I co z tego, przecież to bez znaczenia. Ta muzyka tak samo zabrzmi za pięć czy dziesięć lat. Poza tym, jakoś nie zauważyłem, by ktokolwiek dostrzegł ten album w stosownym dla niego czasie. Proszę posłuchać wokalisty - co za głos! Facet zwie się Ron Perry. Zapamiętajmy jego nazwisko. Żaden krajowy rockowy fanzin jeszcze się na nim nie poznał. Być może wynika to z dystrybucyjnego braku albumu w naszym pięknym kraju? Stawiam jednak, iż ci nasi dziennikarze bywają ostro leniwi i najchętniej recenzują podstawione gratisy pod nos. Nie każdy jest Markiem Niedźwieckim, kupującym płyty w Sydney, Amsterdamie czy Nowym Jorku - za własne ciężko zarobione pieniądze. Szacunek Panie Marku!
3. SVARTANATT "Svartanatt" - rewelacyjny debiut, który tak samo, jak China Sky, szerokim łukiem ominął krajowe boiska. Płyta, o którą trzeba się postarać. A warto! W polskich sklepach nie występuje, a prasa tradycyjnie z tego powodu obojętna i milczy jak po śmierci organisty. Nareszcie grupa, której fascynacje epoką 60/70's nie drażnią. Wszystko naturalne, w klimacie, ze świetnymi kompozycjami i niedrażniącym sztucznym retro brzmieniem. Płyta nie do oderwania. Się ma, się słucha, się pragnie żyć.
4. LEONARD COHEN "You Want It Darker" - Smutna, dostojna, pełna pokory rozliczeniowa płyta. Gdyby nie śmierć Artysty prawdopodobnie nie poznałbym tego dzieła, ponieważ od pewnego czasu nie angażowałem się już w jego twórczość. Niestety, tym samym stałem się kolejną ofiarą kupującą album pośmiertny. Coś, co krytykuję u innych, tym razem dopadło i mnie. Dobrze ci tak niedowiarku Masłowski.
5. CHRIS ISAAK "First Comes The Night" - tak, jak "China Sky II", to także płyta z 2015 roku, ale tak naprawdę u nas pojawiła się w styczniu 2016, a więc... Chris Isaak nie nagrywa odkrywczych rzeczy. Tkwi w lubianych przez siebie klimatach epoki 50/60's. W retro piosenkach o miłości, bazujących na rock'n'rollowych patentach, a i słodkich (heartbreakersach) łamaczach serc. Ma ku temu odpowiednią fryzurę, głos, zapał - i jest w tym genialny. Na nowej płycie jest przynajmniej kilka killerów. Piosenek tak pięknych, że tylko głuchol przejdzie wobec nich niewzruszony.
6. WHITE LIES "Friends" - Co oni tu robią?! Taki tam zespolik dla z lekka wyrośniętych licealistek, które pomału szykują się na podbój akademików. Już nie wieszają nad łóżkiem plakatów Justina Biebera, ale do jazzu jeszcze droga daleka. Panowie z White Lies już nie najmłodsi, ale do ramolstwa czasu sporo, za to wiedzą o czym śpiewają i mają elektorat. To nic, że cała płyta pachnie latami osiemdziesiątymi. Znaczy, najbardziej romantyczną z wszystkich dekad. A że młodych chwytają te rytmy, to dobrze świadczy o nieprzemijalności Ultravox, Roxy Music, Joy Division i wielu innych wykonawców, na których "Kłamstewka" się wzorują. Nad wyraz udana płyta. Dopiero przy czwartym podejściu ujawnili pełnię talentu. O ile dla krytyków czwarta płyta musi być kiepska, o tyle dla słuchających uważniej, "Friends" okaże się poezją smaku.
7. HAMMERFALL "Built To Last" - niektórzy powiedzą, że "młotki" grają wciąż to samo. A co mają grać? Rap, reggae, a może psychodeliczne ska lub undergroundowe disco? Skoro wolno nie zmieniać się Rolling Stonesom, Iron Maidenom czy przez cały żywot Motorheadom, to po kiego czorta niepokoić złośliwościami grupę Joacima Cansa. Dla mnie "Built To Last" jest jedną z najlepszych płyt w karierze Szwedów. Panowie zrealizowali dzieło według tradycyjnej receptury dla heavy-rycerskiego łomotu. Ze świetnymi melodiami, jeszcze lepszymi refrenami, i co nie tylko. A malkontenci na drzewo prostować banany.
8. SONATA ARCTICA "The Ninth Hour" - kolejny metalurgiczny produkt, i to zespołu latami przeze mnie lekceważonego. Być może z powodu pierwszych dwóch płyt, które w stosownym czasie odrzuciłem. Finowie od tamtego czasu bardzo się wyrobili. Już nie tylko chodzi o podrasowany styl czy ilość decybeli, a o same kompozycje. Ciekawe czy dla Ministerstwa Kultury, to już sztuka, czy tradycyjnie zwyczajny łomot?
9. DARE "Sacred Ground"- kolejna "taka sama" płyta Dare, ale jakże świetnie się tego słucha. Najbardziej szantowo-folkowa odmiana hard rocka, gdzie "hard" występuje tylko w domyśle. Oto przykład rocka, który może przypaść do gustu wszystkim rozmarzonym duszyczkom. Bogato zaaranżowana i podana muzyka, z pieszczotliwym, lekko zachrypniętym głosem Darrena Whartona i cudownymi partiami gitarowymi - z przywróconym do zespołu Vinnym Burnsem.
10. OKTA LOGUE "Diamonds And Despair" - trzeci album Niemców, choć dla mnie będący dopiero początkiem przygody. Ci młodzi chłopacy na współczesny grunt przenieśli dawną psychodelię. Ubierając ją w piosenkowe stroje, choć czasem uciekając też w dłuższe improwizowane formy. Niedawny berliński koncert tylko to potwierdził. Wróżę im międzynarodowy sukces, bo o naszych zachodnich sąsiadów byłbym spokojny - tam Okta Logue grają do pełnych sal.
11. DAVID BOWIE "Blackstar" - pierwsza premiera 2016 roku. W piątek płyta, a zaraz w poniedziałek z samego rana wieść o wczorajszej śmierci Artysty. Tak było. Paskudna niespodzianka, taki suplement do radosnej premiery albumu. Od tej pory "Blackstar" nabrało odmiennego znaczenia. Zapewne w innych okolicznościach byłby to po prostu dobry album. Jednak zaistniała sytuacja, połączona z mroczną aurą tekstów oraz samej muzyki, uczyniły z całości coś więcej, niż tylko rodzaj życiowego rozliczenia i pożegnania. Płyta niesie sporo powątpiewań w sens życia i ewentualność w to, co później.
12. BRITTA PHILLIPS "Luck Or Magic" - o tej długostażowej Artystce, lecz w zasadzie debiutującej pod banderą autorską, napisałem już kilka dni temu, więc nie widzę sensu ponownie. Świetna dziewczyna, pomimo iż zdecydowanie już po pięćdziesiątce. Tak śpiewa, jak pięknie wygląda. Lecz żaden z niej cukierek, a prawdziwa dama. Jej głos, w połączeniu z repertuarem (własnym + nieco coverów), stanowi za zgrabny monolit. Nie usłyszycie Drodzy Państwo Britty na listach przebojów. I tylko z powodu, że nie jest szaloną osiemnastką, którą wypatrzyłby jakiś koncernowy skaut. Dla smakoszy gatunku.
13. FREEDOM CALL "Master Of Light"- kolejni metale. Długowłosi rycerze z wywalonymi torsami, tatuażami i mieczami w dłoniach. Spece od hymnów. Czasem przypominają Manowar, choć w żaden sposób obie te formacje nie wchodzą sobie w drogę. Otwierający album numer "Metal Is For Everyone", gdy już nastawię, to muszę posłuchać z dziesięć razy. Uzależnia. Podobnie, jak: "Cradle Of Angels", "Emerald Skies" czy "Riders In The Sky".
14. KINGS OF LEON "Walls" - siódma płyta w dorobku wnuków dziadka Leona. Dla fanów oraz słuchających z należytym szacunkiem, nie będzie to ot zwyczajny kolejny zestaw piosenek, a ciąg udanych kompozycji, stanowiących za świetnie splecioną całość. Większość gryzipiórów już ich nie słucha, ci zakończyli przygodę na "Only By The Night". Teraz już wolą młodszych. Najlepiej debiutantów, by się nazywało, jacy z nich koneserzy, odkrywcy, znawcy. Też się koło mnie takowi kręcą. Miernoty jedne. "Over" i "Muchacho" należą do piosenek ro(c)ku.
15. BEAR'S DEN "Red Earth & Pouring Rain" - tegoroczne odkrycie. Nie moje. I co z tego, skoro przede mną chyba nikt tego nie zagrał. Z Brittą Phillips, też byłbym pierwszy, gdyby nie uparta przypadłość o niegraniu z przegrywek. I to się na pewno nie zmieni. O Bear's Den w swoim czasie rozpisałem się na blogu. Polecam sprawdzić.
16. THE RIDES "Pierced Arrow" - ich drugi album. A przecież trudno udźwignąć syndrom "dwójki". Spokojnie, jest jeszcze lepiej, niż na debiucie. Wiadomo, "znawcy" ponownie będą polemizować. Blues rock z najwyższej półki, zagrany przez trzech gigantów. Mieszanych przedstawicieli różnych pokoleń, lecz jednego koloru skóry. Kupiłem nieco bluesowych płyt w minionym roku, ale tej nikt nie przebił.
17. WICKMAN ROAD "After The Rain"- melodic rockowy debiut, jakich wiele, ale Ci Skandynawowie mają pewien niespotykany urok. Potrafią z szablonowej muzyki uczynić coś więcej. Dbając o różnorodność, przy tym mając w swoich szeregach bardzo fajnego wokalistę. Świetnie się tego słucha. Do tańca i do różańca.
18. TRAVIS "Everything At Once" - chyba nikt poza mną nie postawiłby na Travis. Ich czas już dawno minął. Teraz tylko nagrywają dla najbardziej oddanych i cierpliwych. Angielska prasa kompletnie ma ich w nosie. Naszej też nie wypada się wyłamywać. Nowi Travis bez słuchania są słabi, i góra na trzy gwiazdki, ale ja naprawdę uważnie tego posłuchałem. Raz, drugi, trzeci....dziesiąty...piętnasty... i cholernie polubiłem. Poza jedną piosenką, wszystko. Zgadzam się, poprzednia płyta średnia, natomiast najnowsza - wspaniała. O tym jednak Szanowni Państwo wiemy tylko my.
19. NEW MODEL ARMY "Winter" - nie od razu polubiłem. Z początku ledwie jeden/dwa kawałki, za to później doszły kolejne dwa, po czym utknąłem w miejscu. Jednak wraz z nadchodzącym poznańskim koncertem, z dnia na dzień chłonąłem nuta po nucie, aż wreszcie zatrybiłem. Koncert też zrobił swoje. Bardzo udani ci najnowsi Nju Modele, tylko trzeba chcieć rozbroić każdą bombę w tej zimowej scenerii.
20. ALBERT HAMMOND "In Symphony" oraz FM "Indiscreet 30" - dwie płyty ex-equo. Różne, różniste. Albert Hammond w nowych wersjach archeo-przebojów. W dodatku z orkiestrą i chórami. Płyta odmładzająca, wbrew logice, że jak z orkiestrą, to nudy na pudy. Natomiast FM w odświeżonej wersji najlepszej ich płyty w karierze - "Indiscreet". Powinna znaleźć się na pierwszym miejscu całego tego notowania, gdyby nie fakt, że istnieje tyciu lepszy pierwowzór, a tamtemu laury przypadły już trzydzieści lat temu. "
Zastanawiam się, czy o kimś nie zapomniałem, bo to, że na pewno czegoś nie dostrzegłem, nie odkryłem, więcej niż pewne. Okaże się w lutym, w marcu, albo jeszcze później...
Przy doborze repertuaru nie kierowałem się rozsądkiem, a zwyczajną sympatią do konkretnego tytułu. Kompletnie nie obchodzi mnie, co powinienem, a co by wypadało. Zawsze chadzam własnymi ścieżkami, nie popadając w żadne układy, układziki. Nie zależy mi na opiniach tzw. branżowców. Tak po prawdzie, mam je kompletnie w nosie. Ponadto, nie analizuję innych zestawień. Nie stanowią dla mnie wyznacznika prawdy. Tym bardziej, iż większość podsumowujących topów zwyczajnie jest z czymś powiązana. Czytaj: interesami. Ta firma dystrybuuje takie płyty, robi takie koncerty, to stawia na pewne grono artystów, którzy muszą być wysoko, by się przez cały czas sprzedawało. Jak w starym komunistycznym dowcipie, gdy pani w klasie pyta Jasia: "kto jest najwspanialszym człowiekiem w dziejach ludzkości?", na co Jasiu: "Lenin, proszę pani". "Dobrze Jasiu, siadaj - piątka" - odpowiada nauczycielka. Po czym mocno zmieszany Jasio zasiada w ławce, spogląda na piórnik, na którym widnieje fotografia jego idola, i rzecze do niej: "sorry Winetou, business is business".
Andrzej Masłowski
RADIO "AFERA" na 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę (z niedzieli na poniedziałek) pomiędzy godz. 22.00 a 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"