środa, 26 października 2016

OKTA LOGUE - Berlin, klub "Lido", 24.X.2016

W miniony poniedziałek wybraliśmy się z Piotrkiem (twórcą hasła "nie tylko maszyny są naszą pasją") do Berlina na koncert Okta Logue. Naszego tegorocznego odkrycia. Choć gwoli rzetelności muszę oddać owe znalezisko w ręce samego Piotrka, który ponadto okazał się sprawcą zawirowania jeszcze innego tegorocznego łowu - formacji Bear's Den. I powiem Państwu, że już dawno nie przeżyłem tak przyjemnej eskapady. O samym Berlinie rozpiszę się w osobnym tekście, gdy tylko znajdę czas i siły. Bo to, że dopiero teraz zabrałem się za tych kilka słów, jest wynikiem sporego przemęczenia. No, ale skąd wziąć energię, jeśli się ostatnich kilka dni spało zazwyczaj po cztery, no może góra pięć godzin.
Piotrek wiedział, że spłata mi nie lada radochę zabierając na Okta Logue. Zarówno on, jak i ja, dostaliśmy niezłego kręćka na ich punkcie, a to z powodu najnowszej trzeciej w dorobku płyty "Diamonds And Despair". Obaj upatrujemy owe dziełko jako jeden z albumów roku. Poza tym, wróżymy samemu zespołowi udaną karierę. Kto wie, być może jego sława także kiedyś dotrze i do nas?
Nikomu nie będę wciskać, że mamy w ich przypadku do czynienia z jakimś niezwykłym przełomowym dla muzyki odkryciem, dzisiaj trudno o coś szokującego, a podobno wszystko już wymyślono, więc teraz można sobie jedynie poeksperymentować z brzmieniami, ewentualnie docenić co ciekawszych instrumentalistów, wokalistów... Tak też i ja podchodzę do muzyki. Na szczęście Najwyższy obdarzył mnie do niej miłością bezgraniczną, przez co dostrzegam barwy, nastroje, no i to najważniejsze: melodie. Nie zauważam w sobie skrzywionego podejścia jakim dysponuje większość współczesnych
krytyków/recenzentów, którzy pozjadali wszystkie rozumy, zapominając o samym sercu do sztuki. My z Piotrkiem je posiadamy, dlatego słuchamy, poszukujemy i cieszymy tym, co każdego dnia podsuwa matka natura. Całą drogę słuchaliśmy różnych płyt, zazwyczaj nowych i bardzo nowych. Wszystkie propozycje padały z magicznej siateczki Piotrka. Poznałem sporo świetnych rzeczy. Niebawem część z nich myślę zdobyć, a wówczas posłuchamy sobie niejednego w Nawiedzonym.
Ale przejdźmy do meritum.
Koncert odbył się w klubie "Lido". Podobno dość popularnym. Właśnie mój Syn Tomek oznajmił, że był w nim całkiem niedawno na jakimś dla siebie upragnionym koncercie. Miejsce zbliżone wielkością do poznańskiego Eskulapu. Zapełnione poniedziałkowego wieczoru po brzegi. Dobrych kilkaset osób, w większości dwudziesto/trzydziestolatkowie, jedynie my dwaj wyglądaliśmy przy nich niczym jacyś oddelegowani na zwiady bosowie z płytowej wytwórni lub łowcy talentów. I trochę w tym prawdy jest. Piotrek przecież zorganizował już nieco koncertów (Lebowski, RPWL,...), a i wydał kilka płyt, nadal mając plany na kolejne. Kto wie, trzymajmy kciuki, być może Okta Logue u nas, kiedyś... Maybe yes, maybe no, maybe baby i don't know :-)
Nie wszystko znałem, bo i nie mogłem. Grupa wydała dotąd trzy albumy, a ja posiadam tylko najnowszy "Diamonds And Despair". Za to Piotrek rozpoznał chyba wszystko. No, ale on wydane trzy albumy ogarnia jednym palcem.
Okta Logue na co dzień są kwartetem, który tworzą dwaj bracia, jednak na koncertach muzyków okazjonalnie wspomaga jeszcze gitarzysta. Chłopacy kochają psychodelię, dobre melodie, mają też niezwykły dar do fajnych piosenek, choć potrafią również odlecieć w kilkunastominutowe progresje. Ujmują młode pokolenie starymi patentami swych muzycznych mentorów. Najkrócej sprawę naświetlając; gdyby Arctic Monkeys spotkali się z wczesnymi psychodelicznymi Pink Floyd, to z ich jammowania wyszłoby Okta Logue. Z tym, że Niemcy nie są do żadnych tu wymienionych stricte podobni. No, może jedynie leciutko głos Benno Herza trąci Alexem Turnerem, ale i tego na siłę bym się nie trzymał.
Oszczędzę Państwu wielu szczegółów, jako że mamy do czynienia z zespołem na tyle u nas nieznanym, iż nadmierny wywód uśpiłby Was, jak zresztą w moim przypadku wysłuchiwanie elaboratów o koncertach wielu moich znajomych. Nudne to strasznie. Tak po prawdzie, trzeba być i przeżyć samemu, reszta to jak trafnie niegdyś ujął Frank Zappa: "pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie o architekturze".
Mimo wszystko kilku z Państwa zna Okta Logue. Słuchacze Nawiedzone Studia wszak mieli tę frajdę posłuchać niejednej niedzieli tego i owego z "Diamonds And Despair". Przynajmniej wobec nich żywię poczucie troszkę pożonglować tytułami.
Koncert rozpoczął się od "One-Way Ticket To Breakdown", czyli od piosenki, której wspólnie posłuchaliśmy nawet w ostatnim niedzielnym wydaniu Nawiedzonego. Tuż po nim do głosu doszedł otwierający album i zarazem świetny kawałek "Pitch Black Dark". No a później to już Państwu kolejności nie utrzymam. Miałem ochotę na dobrą zabawę, nie na żadną reporterkę, więc nie zapisywałem, nie zastanawiałem się. Nie muszę, nie chodzę jako zawodowiec, a zwykły amator/meloman.
Z nowej płyty było całe mnóstwo, że choćby wymienię: "Wasted With You", "Helpless", "It's Been A While", "Stars Collapse" czy "Distance". Było gdzieś tam prawie pod koniec uduchowione "Take It All", które zresztą podobne miejsce znajduje także na samym albumie. I naprawdę chyba nikt nie pojmie towarzyszącej mi radości, gdy Okta Logue w miażdżąco-porywającym stylu wykonali tytułowy "Diamonds And Despair". Serce aż
podskoczyło do gardła. Powiem Państwu w tajemnicy, bo jesteśmy sami, że mnie właśnie takie rzeczy sprawiają najwięcej radości. To nie sztuka załapywać się jedynie na koncerty największych gwiazd, i najczęściej jeszcze tylko po to, by je zaliczać, a później chwalić każdemu napotkanemu (na FaceFucku), a właśnie poekscytować się czymś świeżym, pięknym, acz nie do końca odkrytym. To jak wpuszczenie do dusznego pokoju rześkiego powietrza.
Jeszcze tylko dodam, że na składający się z trzech utworów bis, załapał się cover Eaglesów "Hotel California". Zagrany jak przystało na cztery gitary. Nawet organista Nicolai Hildebrandt chwycił za cztery struny. A sala oszalała. Zresztą nawet ci zgnuśniali Niemcy wcale nie są takimi bezdusznymi maszynami jak ich malują. Obok nas stała młoda panienka, która śpiewała i śpiewała. Znała wszystko na pamięć. My też staraliśmy się nie być dłużnymi. Wszak trzeba było godnie reprezentować kraj między Nysą a Odrą. A to, że jesteśmy wszędzie niech zaświadczy fakt, iż jednym z bileterów/bramkowiczów okazał się także nasz rodak.
Wspaniały wieczór, wspaniały koncert, który pozostanie w pamięci na zawsze.

P.S. Dzięki Piotrek !





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"