W niedzielę padła propozycja dla Nawiedzonego Studia (czyli dla Tomka + mnie) wybrania się na środowy koncert Amerykanów z Brother Hawk. Nieznanego nam do tej pory blues rockowego kwartetu z Atlanty.
Tym razem "Blue Note" nie był tak nabity, jak to bywa zazwyczaj. Dla każdego nabywcy biletu przewidziano siedzące miejsce przy stoliku. Pomimo tego, kilka osób jednak postanowiło postać przy drink barze, zwalniając swe wygodniejsze miejsca, choć tych i tak było w nadmiarze.
Nie lubię niedopełnionych sal. Zawsze żałuję wykonawców, którym przychodzi w takich warunkach udawać, że jest lepiej, niż jest. A jednak Brother Hawk w ogóle nic sobie z tego nie zrobili. Jakby nigdy nic, weszli, ładnie się przywitali, chwycili za instrumenty (gitara, bas, organy, perkusja), nastroili się przez moment i ruszyli do boju. My z Tomkiem usiedliśmy zupełnie na samym końcu, choć do wyboru stało przed nami kilka kompletnie niezagospodarowanych stolików. Jedynie za plecami po prawej stronie peleton zamykał realizator dźwięku. Może właśnie z tego powodu wszystko tak dobrze brzmiało.
Jest różnica pomiędzy Amerykanami grającymi po amerykańsku, a silącymi się na to Europejczykami. I wcale nie chodzi o kwestię językową, a o samą muzykę, którą dziedzicznie nosi się we krwi. Od wielu pokoleń. Nie ma udawania, pozerstwa, silenia na coś, co i tak nigdy nie będzie twoje, jeśli się z tym nie urodziłeś. Dlatego, jeśli widzę na scenie młodych dżentelmenów, którym z lekkością przychodzi granie southern-roots-blues-rockowych nut, to nie dam się nabrać na udawaczy znad Wisły czy Tamizy, ponieważ takie granie jest zapisane w nurcie rzek Mississippi, Red River lub Missouri. I to było dzisiaj słychać. Nie wiem, czy organista zdawał sobie sprawę, że wielokrotnie grał jak Doors'owy Ray Manzarek. Fakt, inna fryzura, inny kolor włosów, natomiast okulary jak najbardziej na miejscu. Brzmienie i zapędy do podobnego rozmachu także. Perkusista zaś, ten to dopiero miał słuszny wygląd. Mocarny facet, z niezaczesaną brodą i równie bujną fryzurą. Zapewne żaden z niego hipster, a raczej ktoś, kto poda rękę potrzebującemu nad przepaści skrajem. Basista o wyglądzie jednego z uczestników grupy rekonstrukcyjnej dla legendarnego Woodstock czynił bezbłędnie swą powinność, z kolei wokalista i gitarzysta w jednej osobie, dał pokaz niezłego warsztatu, jak i wirtuozerii. Zrobił wrażenie na zgromadzonym kilkudziesięcioosobowym gremium, przez co oklasków nie szczędzono. Były takie ze trzy/cztery odlotowe fragmenty, że aż przyjemne ciarki przebiegły po mym ciele. Jeszcze przed krótką przerwą "pomiędzy", podbiegłem schodkami do zespołowego stoiska po najnowszą płytę Brother Hawk "Big Medicine". Zresztą innych nie było. To dobrze, i tak miałem ledwie na jedną. Licho wie, czy aby nie byłem również jedynym nabywcą tej koncertowej pamiątki. Bo jak wytłumaczyć fakt, iż sprzedawca z niewymuszonym uśmiechem kłaniał mi się w pas.
Nie dodałem jeszcze, że spotkałem znajomego, pewnego Pana Artura - germanistę z jednej z poznańskich wyższych uczelni, który również ma bzika na punkcie muzyki, i który to także zupełnie w ciemno postanowił spędzić wieczór na blues-rockowo w sympatycznym Blue Nocie.
Przy naszym stoliczku sączyły się cola, piwo oraz whisky z colą. Ten ostatni zestaw dotrzymywał towarzystwa memu podniebieniu. No i jeszcze cukierki Zozole. Tak nawet wyszło, że ostatnim "z największą radością" podzieliłem się z Krzyśkiem Ranusem. A co!
To był naprawdę przemiły koncert. Może jeszcze nie tej miary, oprawy i rozmachu, co Lynyrd Skynyrd, Cream i Led Zeppelin, niemniej słuchało się Brata Jastrzębia świetnie. I kto wie.... może kiedyś za het het... nieco Poznaniaków pożałuje, że nie dotarło na występ międzynarodowej blues-rockowej gwiazdy, która niegdyś zagrała w skromniutkim klubiku przy ul. Kościuszki. W klubie, gdzie przed mniej więcej dekadą, wystąpił przecież nie wszystkim w swoim czasie znany Joe Bonamassa. A ja tamtego wydarzenia nie przegapiłem.
Lubię takie niespodzianki i proszę o więcej. A Panu Arturowi pięknie dziękuję za odstąpienie na pamiątkę własnego biletu - jako prezentu akonto nadchodzącego święta Andrzejkowego. Niestety zaproszenia miewają niekiedy minusy, iż nie otrzymuje się fizycznych biletów.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"