Ostatnie dwa tygodnie w znacznym stopniu upłynęły mi pod znakiem muzyki Davida Sylviana. Chyba dopiero na stare lata zacząłem tak naprawdę czuć Jego twórczość, pomimo iż z zebranych do tej pory płyt myślałem, że dobrze ją znam. Jednak znać, a poczuć, to ogromna różnica. Lubię te jego zawodzenia, smęcenie, czy jakkolwiek to inaczej nazwą jego przeciwnicy. Jednak ten zbolały, nawet jakby nieco zramolały głos, doskonale współgra z postrzępionymi i często chłodnymi gitarami. Jak też z wszelakimi wtrętami trąbek, elektroniki, loopów, sampli, itp. dodatków. Zauważyliście Państwo, że w ostatnich dwóch wydaniach Nawiedzonego pozwoliłem sobie na szczyptę twórczości tego angielskiego dżentelmena-ponuraka?. Nie wiem, czy przypadła komukolwiek do gustu taka muzyka, bo tradycyjnie wszyscy o porze jej nadawania smacznie sobie chrapali. No cóż....nie zawsze mam ochotę na melodyjnego rocka, heavy metal lub rock malowany fantazją - jak to w swoim czasie pięknie nazywał redaktor Piotr Kosiński - z dzisiejszego rockserwis.fm.
Odświeżyłem zatem "Dead Bees On A Cake", podwójną i zarazem genialną kompilację "Everything And Nothing" (z kilkoma niedostępnymi gdzie indziej smaczkami), jak i studyjno-koncertowe flirty nagrane z Robertem Frippem, które suma sumarum lubię sporo mniej. Może dlatego, że powstały w okropnym okresie, w którym Fripp płodził te wszystkie Vrooomy, Thraki, itp. hałasy, do których wyśpiewania idealnie nadawał się Adrian Belew. Choć przyznam, że koncertowy "Damage" jest o wiele ciekawszy od studyjnego "The First Day". No, ale przecież z Frippem Sylvian grywał już dużo wcześniej. Weźmy taki "Gone To Earth" z 1986 roku. Pan Robercik zagrał tam na gitarze oraz skonstruowanym przez siebie Frippertronicsie na niemal połowie albumu. Albumie długiem, albowiem 2-płytowym. W tym, w absolutnie genialnym "Wave", gdzie maestro zabrzmiał jak za czasów "Starless", "The Night Watch" czy "Book Of Saturday".
Zdaję sobie sprawę, że twórczość Sylviana czy Frippa nie jest dla każdego, ale warto po nią sięgnąć. Odrzucić przecież można zawsze.
Nawet Drodzy Państwo Sylvian'owski Japan, który zaistniał w czasach muzycznych przemian na Wyspach (deklasując punk, a torując drogę nowej fali czy new romantic) grał inaczej, niż tacy Talk Talk, Ultravox czy Human League. Nowo-romantyczna twórczość Sylviana, Barbieriego, Karna i Jansena nie nadawała się do większości rozradowanych radiostacji. Ale w tym właśnie tkwiła jej siła - jej nieprzemijalność. Nieoklepana i nie podlegająca obrzydzeniu na każdy po latach przypomniany dźwięk, na co pokutują przecież liczne piosenki, typu: "It's My Life", "Vienna" i wiele wiele innych - nadal cudownych, lecz niekiedy nazbyt popularnych.
Przeskakując z kwiatka na kwiatek.... Cieszę się na samą myśl o koncercie Okta Logue. Bardzo polubiłem tę grupę, a ich ostatni album "Diamonds And Despair" jest autentycznie cacy. Oby tylko grupa udowodniła swą wielkość na scenie. Poza tym - Berlin. Uwielbiam to miasto, a nie byłem ze trzy lata. Troszkę się stęskniłem. Na domiar dobrego jadę z pewnym Piotrkiem, który ma także kręćka na punkcie muzyki i już teraz zapowiedział polatanie po sklepach. Ufff, jak dobrze, że nie po muzeach lub składach z farbami, cementem i szpachelkami. Na forsie nie śpię, ale kilka płyt myślę przywieźć. Przede wszystkim dla siebie, bo jak każda istota homo sapiens, bywam egoistą (a i ponoć egocentrykiem także). Jednak podzielić się też jakoś lubię. Stąd te nasze niedzielne spotkania, przy których większość z Szanownych Państwa przedwcześnie zasypia. Tłumacząc się chęcią wyspania. Ciekawe, że jak w osławionej "Trójeczce" zagrają nawet największe badziewie, to wszyscy na posterunku do samego końca i nikomu niestosowne przyznać się do niewysłuchania w całości. A przecież w tamtej ogólnopolskiej radiostacji wiele audycji rozpoczyna się, gdy Nawiedzone Studio zamyka swe podwoje. Tak tak - podwoje. Drzwi od emisji i drzwi od całego pomieszczenia.
Skok na kolejny kwiatek....W porannym autobusie zaspanymi oczyma gapiłem się przez zabrudzoną szybę na niewiele czystszą rzeczywistość, i spostrzegłem napis na tylnej szybie jednego z aut: "bambini w occie". Hmmm...cóż to takiego? Po dokładnym odczytaniu słowo "occie" zamieniło się jednak na "aucie".
Piosenka na dziś: David Sylvian "Wave" ze wspomnianego "Gone To Earth". Narkotycznie, sennie, tylko troszkę słonecznie i zdecydowanie niedeszczowo, a więc zupełnie jak w dzisiejszej chłodnej aurze.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"